To miało być przytłaczające zwycięstwo PiS-u. Do okręgu łomżyńsko-suwalskiego, przyjechali niemal wszyscy ważni politycy tej partii, aby wspierać Anne Anders w wyborach uzupełniających do Senatu. Jarosław Kaczyński, był tak pewien ogromnego sukcesu jaki osiągnie jego kandydatka, że wybory ogłosił plebiscytem poparcia dla działań obecnego rządu. Zapewne uznał, że niewiele ryzykuje bo okręg 59, od lat uchodzi za bastion PiS. Tymczasem stało się coś czego rządzący nie przewidzieli.
Przez kilka ostatnich tygodni członków rządu PiS łatwiej było spotkać w Łomży czy Suwałkach, niż w Warszawie. Partia Jarosława Kaczyńskiego rzuciła na ten region swoje wszystkie siły. Wszystko po to, aby Anna Anders, której nie udało się zostać senatorem z Warszawy, została wybrana w wyborach uzupełniających na Podlasiu. Na przeciw tej ogromnej machiny propagandowej, wspieranej przez rząd, stanął skromny nauczyciel Mieczysław Bagiński z PSL.
W wyborach w 2015 roku uzyskał on poparcie 25 proc. wyborców, a kandydat PiS blisko 50 proc, dlatego niemal nikt nie dawał mu większych szans. Nawet przedstawiciele PO i Nowoczesnej, którzy oficjalnie wspierali jego kandydaturę, nie chcieli angażować się w kampanię. Bali się, że będą utożsamieni z klęską. Ryszard Petru, ani razu nie pokazał się w okręgu łomżyńsko-suwalskim. Członkowie PO pytani przez dziennikarzy, nie wiedzieli nawet jak nazywa się wspólny kandydat.
Cały wysiłek prowadzenia kampanii spadł na barki Mieczysława Bagińskiego i PSL. Skromny samorządowiec i najmniejsze ugrupowanie w parlamencie rzuciły wyzwanie rządzącej partii i to w jej mateczniku. Dziesiątki spotkań z wyborcami, dziesiątki godzin pracy sztabu wyborczego, zaangażowanie kierownictwa jak i szeregowych członków PSL zaczęły przynosić efekty.
Z twarzy członków PiS zniknęła buta i pewność siebie, a ich miejsce zajął strach. Kampania, która jak sądzili rządzący, będzie spacerkiem po pewne zwycięstwo, zmieniła się w wyrównaną walkę o każdy głos. Z dnia na dzień poparcie dla Mieczysława Bagińskiego rosło.
Niestety, ostatecznie wynik starcia zakończył się niewielkim zwycięstwem kandydatki PiS-u.
Uzyskała ona 47,26 proc., Mieczysław Bagiński 41,03 proc. To mimo wszystko ogromny sukces kandydata PSL. W wyborach z 2015 roku PiS miał blisko 50 proc, a przedstawiciel PSL zaledwie 25 proc.
Zwycięstwo był możliwe. Zabrakło niewiele. Niestety jak to w historii Polski bywa tak i tu zawiedli sojusznicy. Gdyby Ryszard Petru ruszył się z Warszawy, gdyby członkowie PO zainteresowali się jak nazywa się kandydat, którego popierają być może udało się zdobyć jeszcze te kilka procent i wygrać. Osamotniony PSL zrobił wszystko co mógł, a nawet więcej. Tym razem PiS jeszcze wygrywa, ale już nie triumfuje.
Marcin Zieliński