Nie ma owoców, których zbiory będą wyższe niż w ubiegłym roku. Straty sięgają 80-90 proc. To oznacza wyższe ceny – alarmuje Mirosław Maliszewski, poseł PSL i prezes Związku Sadowników RP.
Rok 2017 długo jeszcze na długo pozostanie w pamięci polskich sadowników. Niestety, nie będą to miłe wspomnienia. Ze względu na kwietniowe przymrozki straty w owocach sięgają nawet 90 proc. Co więcej, większość rolników nie może liczyć na rekompensaty ze strony rządu.
Straty są ogromne. – Czereśni było jedynie 10-15 proc. tego co zwykle. W zbiorach wiśni i śliwek straty są podobne, sięgają nawet 80-90 proc., jabłek zbierzemy 30-40 proc. mniej niż zwykle. Nie ma gatunku owoców, których zbierzemy więcej niż rok temu – wyjaśnia Mirosław Maliszewski.
Fatalna sytuacja sadowników musi odbić się na kupujących. Efekty zauważamy już teraz. Ceny owoców poszybowały w górę. Co z producentami? Oni zostali narażeni na znaczne wahania przychodów. Część z nich, która miała lepiej położone uprawy, uniknęła dramatu. Mniejsze straty odnotowali ubezpieczeni. Nie wszyscy jednak mogli liczyć na rekompensaty.
Okazało się, że przezorny nie zawsze może być ubezpieczony. Winny? Resort rolnictwa. – Ubezpieczenie nie było możliwe – mówi Mirosław Maliszewski. – Przepisy weszły w życie zbyt późno już po kwietniowych przymrozkach. W rezultacie przed majowymi przymrozkami mało kto zdążył się ubezpieczyć – mówi Maliszewski.
Sadownicy nie mają też co liczyć na rekompensaty. Resort rolnictwa przygotował na nie pulę 100 mln zł. W sumie wychodzi około 100-200 zł za hektar. Jak przyznają sami rolnicy to zbyt mała kwota. Większość z nich nie zdecydowała się na taką pomoc.