Czy Umowa o Transatlantyckim Partnerstwie Handlowym i Inwestycyjnym (TTIP) staje się projektem, który nie ma przed sobą przyszłości? Tak, uważa coraz większe grono polityków po obu stronach Oceanu.
Przypomnijmy umowa o Transatlantyckim Partnerstwie Handlowym i Inwestycyjnym ma za zdanie doprowadzić do ściślejszej współpracy gospodarek UE i USA. Jeszcze przed podjęciem decyzji o rozpoczęciu negocjacji UE i USA powołały w 2011 r. specjalną grupę ekspertów. Eksperci stwierdzili wspólnie, iż kompleksowa umowa (obejmująca wszystkie sektory) przyniosłaby zdecydowane korzyści w UE m.in. dodatkowy wzrost PKB o 0,5 proc rocznie, znaczny wzrost eksportu wielu unijnych produktów (m.in. samochodów o rekordowe 40 proc.). wzrost płac o 0,5 proc., wreszcie dodatkowe miejsca pracy. Zwolennicy TTIP argumentują, że umowa przyczyni się do wzmocnienia bezpieczeństwa energetycznego po obu stronach Atlantyku, wesprze istniejące sojusze i wreszcie – po latach impasu w Światowej Organizacji Handlu (WTO) – pozwoli wypracować nowy model w handlu międzynarodowym. Z drugiej strony umowa budzi jednak wielkie kontrowersje. Krytycy porozumienia wysuwają argument, że umowa służy Ameryce, a Europę stawia jedynie w roli klientów wielkiego biznesu zza Oceanu. Przykładem tego według sceptyków jest kwestia mechanizmu ISDS (rozstrzygania sporów na linii inwestor-państwo). Ten mechanizm rozstrzygania sporów na linii państwo-inwestor, pozwala firmom ponadnarodowym zaskarżać rządy państw do arbitrażu, a nie do sądu, przy każdym wprowadzeniu przepisów, które ograniczałyby zyski tychże. Oznacza to, że w większości przypadków nie będzie możliwości egzekwowania praw krajowych wobec dużych inwestorów zagranicznych. Co ciekawe, to budzi duże oburzenie i protesty w niektórych krajach UE (Francja, Niemcy), ale Polska popiera w całości włączenie mechanizmu ISDS do zakresu przyszłej umowy TTIP. A to dlatego, że już obecnie amerykańscy inwestorzy są wyłączeni spod jurysdykcji polskich sądów w znacznie szerszym zakresie niż przewiduje to ISDS (takie porozumienie bilateralne zawarto po 1989 r.). Duże kontrowersje budzą także kwestie związane z rolnictwem i GMO. W UE np. jest zabronione odkażanie mięsa drobiowego substancjami chemicznymi, wieprzowiny kwasem mlekowym, nie można też podawać zwierzętom pasz z hormonami wzrostu czy hydrochlorku raktopaminy. W USA te metody są dopuszczalne i często stosowane. Podobnie jest z żywnością GMO. Obecnie UE pozwala jedynie na sprowadzanie do Europy gotowych produktów GMO z przeznaczeniem do spożycia, bądź jako pasze (jest specjalna lista takich produktów dopuszczonych do rynku unijnego). Takie produkty muszą być oznaczone. Stany Zjednoczone zupełnie inaczej patrzą na te kwestie. Żywność modyfikowaną genetycznie uznano w USA za w pełni bezpieczną. Obecnie 70-80 proc. upraw roślinnych w USA to GMO. USA chcą zatem, aby UE w pełni otwarła swój rynek na GMO.
TTIP – na pewno nie teraz
Formalnie negocjatorzy po obu stronach Oceanu nie ustają w wysiłkach, by zakończyć negocjacje na temat TTIP do końca roku. W rzeczywistości nie zanosi się na to, żeby negocjacje miały szybko dobiec końca. Temat TTIP był szeroko dyskutowany w czasie konferencji w Jasionce, gdzie pojawił komisarz unijny ds. rolnictwa i rozwoju wsi Phil Hogan. – To nie jest dobry moment na negocjacje. Przypomnę, że w USA odbywa się obecnie kampania wyborcza. To nie jest dobry moment na pośpiech. A ta umowa musi być precyzyjnie opracowana. Treść jest niewątpliwie ważniejsza niż tempo. To nie może być zwykły biznes, musimy bowiem umiejętnie chronić europejskie wartości i dokonania np. w dziedzinie rolnictwa. Podobnie jest z GMO – mówił wtedy Hogan. Wywołanie przez unijnego komisarza kampanii wyborczej w USA nie jest przypadkowe. W jej toku temat TTIP pojawiał się już wielokrotnie, i to z reguły w negatywnym kontekście. Donald Trump początkowo miał o niej dość mgliste pojęcie, był przekonany nawet, że pod tym pojęciem kryje się porozumienie handlowe z Chinami! Kiedy poszerzył swoją wiedzę, to jednak podtrzymał negatywną opinię o TTIP. Kilkakrotnie publicznie przekonywał, że to zagrożenie dla amerykańskiej gospodarki, którą należy chronić poprzez zwiększony protekcjonizm. Negatywny stosunek do TTIP wyraża też kandydat Demokratów w prawyborach Bernie Sandres przekonując, że to Deal wielkich amerykańskich koncernów z nieco mniejszymi ich odpowiednikami z Europy. Deal, na którym przeciętni obywatele więcej stracą niż zyskają. Nawet Hilary Clinton, która również jest kandydatką Demokratów w prawyborach zaczęła dość chłodno wyrażać się o projekcie umowy o wolnym handlu między USA a Europą. Nawet jeśli jest przedwyborcza retoryka, to nie wróży ona nic dobrego TTIP.
Bo USA narzucają swoje standardy
Jednak także i w Europie o TTIP mówi się coraz bardziej krytycznie. Greenpeace od dłuższego czasu zarzuciło stronie amerykańskiej, że w interesie krajowych koncernów chce doprowadzić do obniżenia bezpieczeństwa żywności i standardów środowiskowych w Europie m.in. poprzez wpuszczenie GMO na rynek europejski. Opinie te zyskują coraz więcej zwolenników nie tyko w europejskich partiach Zielonych. Końcem kwietnia w Niemczech odbyły się bardzo liczne manifestacje (kilkadziesiąt tysięcy osób w kilku dużych miastach) zorganizowane przez organizacje konsumenckie oraz ekologiczne. Jednym z haseł używanych przez demonstrantów było stwierdzenie „Democracy killed by Money”, co pokazuje, że w umowie widzą duże zagrożenie dla europejskich demokracji i wolności. Nie lepiej jest we Francji, ale tutaj krytycznie o TTIP (w przeciwieństwem do Niemiec) wypowiadają się też czołowi politycy. Prezydent Francois Hollande oświadczył nawet, że w obecnym etapie negocjacji Francja jest przeciwna porozumieniu TTIP. Oczywiście wszystko może się zmienić, gdy pojawi się bardziej interesująca oferta (oczywiście dla Europy). Na to się jednak nie zanosi. W związku z tym nie dziwmy się, że w obecnym klimacie politycznym wokół TTIP większość polityków, którzy dotychczas wspierali tą umowę optuje za tym, by do negocjacji wrócić w bardziej sprzyjającym momencie. Przypomnijmy, że pierwotnie ramy umowy miały zostać stworzone do końca tego roku. Termin ten w Brukseli uważany jest już za niemożliwy do dotrzymania.
Seweryn Pieniążek