O ponad 50 proc. skoczyły akcje Ursusa po tym, jak firma zdobyła w Etiopii zamówienie na 3 tys. ciągników. To efekt korzystnych zmian, jakie dotknęły tę markę po 2011 r.
W 1893 r. trzej inżynierowie: Ludwik Rossman, Kazimierz Matecki, Emil Schönfeld, wraz z czterema przedsiębiorcami: Stanisławem Rostkowskim, Aleksandrem Radzikowskim, Karolem Strassburgerem i Ludwikiem Fijałkowskim z oszczędności posagowych swoich siedmiu córek założyli w Warszawie przy ul. Siennej 15 przedsiębiorstwo o nazwie Towarzystwo Udziałowe Specjalnej Fabryki Armatur. Początkowo produkowano armaturę dla przemysłu cukrowniczego, spożywczego i gorzelniczego, hydranty przeciwpożarowe oraz armaturę centralnego ogrzewania i wodociągową. W 1902 r. akcjonariusze podjęli decyzję o rozbudowie zakładu i rozszerzeniu produkowanego asortymentu o silniki spalinowe. Zafascynowanie popularną powieścią Henryka Sienkiewicza „Quo Vadis” postanowili nadać firmie nową nazwę, która miała się kojarzyć z mocą, siłą i niezawodnością produktów. Wtedy to firma przyjęła nazwę Towarzystwo Udziałowe Specjalnej Fabryki Armatur i Motorów Ursus. W 1910 r. uruchomiono fabrykę na Woli, a od 1922 r. ruszyła produkcja pierwszych ciągników. Z powodu przeinwestowania spółka ogłosiła bankructwo w 1930 r., wtedy to właśnie (a nie po II wojnie św.) zakłady zostały przejęte przez państwo. PRL to dla Zakładów Maszynowych Ursus czasy rozkwitu i prosperity, czemu z pewnością sprzyjała postępująca mechanizacja rolnictwa. Ciągniki i maszyny tej marki były nie tylko popularne w Polsce, ZSRR i w tzw. „demoludach”, ale również w krajach Trzeciego Świata. Zresztą dla wielu Ursus stał się jednym z symbolów tamtego okresu w dziejach Polski. Jednak po 1989 r. Ursus dosłownie i w przenośni oddawał pole zagranicznym producentom. W 2006 r. otwarto Muzeum Historii Ursusa, co bardziej złośliwi prorokowali, że w przyszłości jedynie tam będzie można zobaczyć pojazdy tej marki. W tym czasie polski rynek, który znacznie ożywił się dzięki dotacjom unijnym został opanowany przez zagranicznych producentów. Na szczęście wtedy to w Ursusie doszło do diametralnych zmian. W 2011 r. Pol-Mot Warfama zawarła umowę z Bumarem (w skład, którego wchodziła spółka Ursus), dotyczącą nabycia udziałów Ursusa, znaków towarowych Ursus oraz praw do ciągników tej marki. W tym momencie Zakładów Maszynowych Ursus już praktycznie nie było. Jak opowiada obecny wiceprezes Ursusa Karol Zarajczyk związkowcy na fabrycznej hali urządzali sobie turniej piłki nożnej. Zgodnie z zawartymi umowami Pol-Mot Warfama kupiła za prawie 4,8 mln zł od Bumaru prawo do montowania 59 ciągników o różnych mocach. Dodatkowo spółka zapłaciła 8,1 mln zł za znak towarowy Ursus. Najniżej oceniono samą spółkę Ursus. Pol-Mot Warfama zapłaciła 1 zł za 100 proc. udziałów!
Tuż po tej transakcji zamknięto ZM Ursus w Warszawie, produkcję ciągników przeniesiono do Lublina. Spółka nie ukrywała, że wprawdzie kupuje bankruta, ale też firmę, której marka jest kojarzona nie tylko w Polsce. Dlatego też w 2012 r. spółka Pol-Mot Warfama zmieniła nazwę na Ursus sp. z o.o. Jednym z celów strategicznych spółki stała się walka o uzyskanie kluczowej pozycji na rynku polskim, gdzie dominują trzy zagraniczne firmy: New Holland z CNH Group, amerykański John Deere i czeski Zetor (dziś Ursus ma tylko 4 proc. krajowego rynku). Jednym z elementów walki o ten rynek jest wprowadzenie nowych modeli ciągnika (co już się dzieje) m.in. ciekawych propozycji skierowanych do mniejszych gospodarstw. Ale oprócz tego, drugim z założeń strategicznych, bez których nie można myśleć o rozwoju firmy, stało się szukanie rynków zbytu poza krajem.
24 września br. na warszawskiej giełdzie maklerzy dosłownie rzucili się, aby kupować akcje spółki Ursus. Bardzo szybko kurs ich wzrósł o ponad 50 proc. Co spowodowało, że te akcje stały się tak atrakcyjne? Odpowiedź jest prosta. Komunikat potwierdzający zawarcie przez Ursusa intratnego kontraktu z etiopską spółką Metals and Engineering Corporation (METEC) of Adama Agricultural Machinery Industry (AAMI) z siedzibą w Adamie na dostarczenie w ciągu dwóch lat 3 tys. ciągników za kwotę 90 mln dolarów (czyli 282 mln zł). Umowa obejmuje również wyposażenie centrów serwisowych w Etiopii, dostawę części zamiennych i szkolenia dla obsługi. Pierwsza dostawa maszyn będzie miała miejsce już w II kwartale przyszłego roku. Tym samym Ursus wróci na rynek, na którym obecny był w latach 70 i 80. – Podpisanie umowy jest zwieńczeniem naszych starań dotyczących odbudowy dawnych rynków eksportowych. Liczymy, że sprawna realizacja tego kontraktu będzie pierwszym, za to bardzo dużym krokiem w kierunku pozyskania nowych rynków zbytu w tym bardzo rozwojowym regionie świata – przekonuje Karol Zarajczyk, wiceprezes Ursusa. Jeśli realizacja umowy przebiegnie pozytywnie Ursus może liczyć na kolejne zamówienia z Etiopii. Nie jest przecież wielką tajemnicą, że przy zakupie ciągnika rolnicy dokupują potrzebne doposażenie np. przyczepy, pługi. Z reguły najbardziej kompatybilne okazują się produkty tego samego producenta. Na to, że tak będą myśleć Etiopczycy, liczą władze Ursusa. Jednocześnie przedstawiciele firmy wysyłają sygnały świadczące o tym, że prowadzą również rozmowy na temat innych kontraktów w Afryce. Zresztą to nie dziwi, kraje afrykańskie były niegdyś znacznym importerem ciągników Ursusa, które w czasach PRL trafiały m.in. do Algierii, Maroka, Tunezji, Konga, Ghany, RPA i Nigerii. W tym regionie świata Ursus kojarzony jest jako znakomita marka, która sprawdza się w afrykańskich warunkach. To atuty, które trzeba wykorzystać. Ekspansji na rynek afrykański sprzyja polityka rządu. Tutaj warto podkreślić znaczenie programu „Go Africa”, który realizuje Ministerstwo Gospodarki i Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Władze Ursusa z uznaniem mówią o zaangażowaniu przedstawicieli tych resortów. Warto tu podkreślić zwłaszcza wsparcie udzielone przez polskiego ambasadora w Etiopii Jacka Jankowskiego.
Seweryn Pieniążek