Przepis na fotoradary

Od sierpnia ub. roku Główna Inspekcja Transportu Drogowego zamontowała już prawie 300 nowych fotoradarów. Problem w tym, że pojawiają się wątpliwości, czy wystawiane kierowcom mandaty są legalne.

Skąd te wątpliwości? Niektórzy eksperci twierdzą, że urządzenia nie mają homologacji. A skoro tak, to wykonanego pomiaru nie można uznać za miarodajny. A jeśli pomiar nie jest rzetelny – czy „namierzeni” kierowcy powinni płacić, czy nie?

Sprawą zajęli się już posłowie PSL.

Wojna polsko-polska

Na temat legalności fotoradarów bądź jej braku, rozpętała się niemal wojna polsko-polska. Jedni twierdzą, że są legalne i konieczne, inni że to nielegalna zmora drogowa i należy ją usunąć. W sprawę „zamieszani są” politycy (i to od prawa do lewa), eksperci drogowi, instytucje rządowe, stowarzyszenia oraz – oczywiście – sami kierowcy.

Cała „fotoradarowa” sprawa wybuchła po wypowiedzi jednego z ekspertów w zakresie urządzeń mierzących prędkość na drodze, biegłego sądowego – Jarosława Teterycza. Według niego większość tych urządzeń, należących do Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, ma nieważne homologacje. Ale czy naprawdę o to chodzi?

– Nie jestem przeciwnikiem Inspekcji Transportu Drogowego, bo jakaś służba musi temperować zapędy krewkich kierowców. Skoro jednak ta stoi na straży prawa, sama musi prawa przestrzegać – stwierdził w wypowiedzi dla jednej z branżowych gazet Teterycz. Jego zdaniem urządzenia te zostały tak mocno zmodyfikowane, że poza wyglądem zewnętrznym mają niewiele wspólnego z fotoradarami, którym Główny Urząd Miar wydał zezwolenie.

Wszystko jest w porządku!

W odpowiedzi na te zarzuty Główna Inspekcja Transportu Drogowego na swojej stronie internetowej zapewnia, że w przetargu na nowe fotoradary zapisano wymóg, aby zaoferowane urządzenia pozostawały w zgodzie z warunkami metrologicznymi, a same przetargi były poprzedzone analizą metrologiczną. – Należy podkreślić, iż zarzuty formułowane co do „legalności” tych urządzeń i przetargów na ich zakup były już weryfikowane przez organy powołane do kontroli postępowań o zamówieniach publicznych: Prezesa Urzędu Zamówień Publicznych, Krajową Izbę Odwoławczą, Centrum Unijnych Projektów Transportowych i żaden z tych organów nie dopatrzył się jakichkolwiek uchybień – podkreśla rzecznik GITD Alvin Gajadhur.

Od sierpnia ub. roku Główna Inspekcja Transportu Drogowego zamontowała już prawie 300 nowych fotoradarów. Każdy z nich ma ważną homologację i nie ma najmniejszych przesłanek, aby ją miały utracić – zapewnia Gajadhur. – Nie widzę więc żadnego powodu, aby mandaty nakładane za przekraczanie prędkości, którą wykazują te urządzenia, miały by być nieważne – dodaje.

– Ale zawsze, jeśli nie zgadzamy się z nałożonym przez ITD mandatem można zgłosić swój sprzeciw i dochodzić swoich praw przed sądem – przypomina Tetrycz.

Jednak jak podaje GITD po zainstalowaniu nowych fotoradarów liczba wypadków spowodowanych przekroczeniem prędkości zmniejszyła się o niemal połowę.

– Fotoradary są ok, choć, czasami to wkurzające, gdy na prostej, pięknej drodze stoi pan z „suszarką”, czy „maszynka fotoradarowa” – mówi taksówkarz Tomasz Pastwa. – Ale czy nie lepiej byłoby baczniej przyjrzeć się stanowi samych dróg i infrastruktury okołodrogowej niż ustawiać te urządzenia? – pyta.

To jak? Zgodne z prawem, czy nie?

Problemowi przyjrzeli się posłowie z PSL.

– Faktycznie, jeśli chodzi o głosy w sprawie fotoradarów widzę pewną niezgodność. Z jednej strony jest ekspertyza, która mówi, że są nielegalne, bo straciły homologację, a z drugiej jednak, że wszystko jest zgodne z prawem – tłumaczy poseł z sejmowej Komisji Infrastruktury Andrzej Dąbrowski. – Każdej z nich trzeba się dokładnie przyjrzeć. My, jako posłowie z sejmowej Komisji Infrastruktury, musimy je dokładnie zbadać, zbadać także wszystkie wyjaśnienia i te „za” i te „przeciw”. Jeśli okaże się, że coś prawnie jest nie w porządku będziemy musieli przepisy poprawić i przedstawić Wysokiej Izbie. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że fotoradary dla wielu kierowców są niewygodne, ale pomagają one strzec prawa drogowego i służą bezpieczeństwu tak zmotoryzowanych, jak i pieszych – uzasadnia poseł. Dostrzega także fakt, że gdyby dostosowano same drogi i ich nawierzchnię do prędkości, z którą obecnie się poruszamy, sprawa legalności tych urządzeń lub ich braku byłaby niemal bezprzedmiotowa.

Dobre prawo, problem tkwi w jego egzekwowaniu

Podobnego zdania jest ekspert Wojciech Tumasz ze Stowarzyszenia Integracji Stołecznej Komunikacji: – Jeśli chodzi o fotoradary, to mamy niezłe prawo, jednak przede wszystkim prawo to należy stosować – wyjaśnia Tumasz. – To sami kierowcy powinni wiedzieć, gdzie zdjąć nogę z gazu! Cóż… Wyłapywani są dwaj, trzej kierowcy przekraczający w danym momencie prędkość, a reszta widzi, że jest „bezkarna”, wciska gaz ile „fabryka dała”. Ale co ważne – wszystkie miejsca, gdzie są ustawiane fotoradary (obowiązkowo w żółtych skrzynkach) muszą być opatrzone znakiem „D-51 – automatyczna kontrola radarowa”. Jeśli takiego znaku nie ma – można się od niego (ewentualnego mandatu) skutecznie odwołać – przypomina Tumasz. I dodaje: przepisów nie trzeba zmieniać. Ale tu wielka rola nie osób, które dają „homologację”, a zarządców dróg. Muszą oni dostosować swoje drogi do oznakowań i konkretnych przepisów.

I tu przykład: zarządca drogi (starosta itd.) w powiecie „A” robi wszystko co zapisane jest w prawie. Niestety, wydał wszystkie pieniądze i (przykładowo) nie ma na kanalizację. Natomiast zarządca drogi w powiecie „B” – nie robi niemal nic, ale ma za to na inne społeczne cele. Przemyślmy więc, czy jeśli mamy na jednej szali życie i zdrowie ludzie, a na drugiej jedynie komfort tego życia… co wybierzemy? – przekonuje Tumasz.

Stawianie innych krajów za wzór dla Polski i mówienie, że skoro we Francji można to i u nas, też jest błędny! Tam jest inny ustrój i inni prawodawcy, a więc nie można ślepo wszystkiego kopiować! – dodaje nasz rozmówca.

Zgadzam się jednak z większością kierowców i częścią polityków, że homologacja to bardzo ważna rzecz. I tak musi być! Ale chyba to nie zależy od samych przepisów, ale od dobrej woli i sumienności pracowników, a przede wszystkim ich przełożonych kontrolujących abyśmy wszyscy byli bezpieczni, a „wyskoki” niektórych kierowców – nie uszły im płazem – kończy Wojciech Tumasz.

A może lepsze drogi?

W sukurs Tumaszowi przychodzi również inżynier ruchu Zygmunt Użdalewicz, były redaktor naczelny branżowego pisma „Bezpieczne Drogi”. – Z fotoradarami próbowaliśmy się wzorować na Francji. Chcieliśmy ich naśladować. Tam wszystko działa automatycznie, niemal bez udziału człowieka. Kierowcy dostają mandaty, a sprawa ląduje w sądzie. Niestety, my mamy tendencję do niepotrzebnego komplikowania. Sądzę, że jest za dużo „galimatiasu” politycznego a za mało roboty – przekonuje Użdalewicz.

– Jeśli drogi będą dostosowane do prędkości, a sami kierowcy nieco bardziej roztropni, to fotoradary nie będą już zmorą naszych kierowców – dodaje inżynier.

Tymczasem sedno problemu leży gdzie indziej: 80 proc. naszej sieci dróg przebiega przez miasta, miasteczka i wsie. Ciągle mamy za mało obwodnic. Kierowców „łapie” się więc np. w Zduńskiej Woli, Wieluniu, Bełchatowie czy Kościerzynie, gdzie drogi biegną przez środek miejscowości. Kierowcy chętnie pojechaliby obwodnicami. Fotoradarowy problem rozwiązałby się sam.

Może więc naprawdę, jak twierdzą fachowcy i sami kierowcy, najpierw zajmijmy się stanem dróg i infrastruktury okołodrogowej, a potem niemal akademickim sporem nad fotoradarami…

Wojciech Andrzej Szydłowski

 


Zamów prenumeratę: zielonysztandar.com.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej tygodnika Zielony Sztandar lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły