Już jesteśmy światowym liderem w produkcji i eksporcie mebli. Mamy szansę stać się numerem jeden w Europie. 90 proc. produkcji eksportujemy. Obecnie wartość rynku meblarskiego to 40,5 mld zł. Konkurujemy nie tylko niską ceną, ale i wysoką jakością wyrobów. Słabością jest nierozpoznawalność naszych marek za granicą.
Zdjęcia zagranicznych korespondentów utrwaliły obraz handlu meblami w ostatniej dekadzie PRL. Sceny były tak malownicze, że trudno było je przegapić. Wokół sklepów meblowych ciągnęły się wielokilometrowe kolejki. Nie stało się w nich kilka godzin. To było oczekiwanie wielodniowe z grafikiem dyżurów, listami społecznymi, sprawdzaniem obecności i wynajmowaniem tzw. staczy. Wszystkie absurdy gospodarki centralnie planowanej skupiały się tu jak w soczewce. W epoce wolnego rynku zmiany przebiegały błyskawicznie i w sposób modelowy. Skoro był popyt, pojawiła się podaż. Produkcją mebli zajęli się zarówno dawni tapicerzy zmieniający jednoosobowe zakładziki w spore firmy, jak i zupełnie nowi gracze. I chociaż na polski rynek szybko wszedł światowy producent, czyli koncern IKEA, to ci mali i średni wcale nie oddali mu pola. Ich siłą była elastyczność i zdolność dopasowania się do bardzo zróżnicowanych gustów klientów. Jedni szukali modeli nowoczesnych, prostych nawiązujących do wzornictwa skandynawskiego, inni stawiali na wysoki połysk, rzeźbione elementy drewniane, wzorzyste tkaniny. Wytwarzano meble o wysokim standardzie dla klientów o grubych portfelach, jak i tańsze dla masowego odbiorcy. Można je kupić nie tylko w sklepach, ale także na bazarach.
Teresa Hurkała