Samorządy zadłużają się. Przyczynia się do tego niedostateczne finansowanie zadań zleconych przez rząd. Zmusza je to do dokładania z własnej kasy. Na stan finansów wpływ ma też potężna skala inwestycji prowadzonych przez władze lokalne.
Samorządowcy od dawna alarmowali, że za przekazywanymi miastom, gminom, powiatom zadaniami nie idą wystarczające środki na ich realizację. By wywiązać się z nałożonych obowiązków, muszą sięgać do własnej kasy. Stąd coraz trudniej im utrzymać równowagę finansową. To nie jedyny powód, że w wielu samorządach jest ona chwiejna. 10 lat temu, gdy pojawiła się szansa na dokonanie wielkiego cywilizacyjnego skoku dzięki funduszom unijnym, trzeba było podejmować trudne decyzje – czy unikać zadłużenia, nie angażować się w inwestycje, ryzykując tym, że podobna szansa może się już nie powtórzyć, czy też gromadzić wkład własny, nawet zadłużając się na mało korzystnych warunkach. Silna presja lokalnych społeczności raczej nie pozostawała władzom lokalnym dużego wyboru. Większość weszła w inwestycje z rozmachem. Dziś gołym okiem można zobaczyć, że Polska gminna i powiatowa naprawdę przeobraziła się. Jednak nie zawsze podejmowano racjonalne działania. Sporo jest przykładów nietrafionych przedsięwzięć, co doprowadziło niektóre samorządy na skraj bankructwa. Czasem są to obiekty, których użyteczność jest wątpliwa – na przykład wielka hala sportowa w gminie mającej kilka tysięcy mieszkańców. Kiedy indziej dokonano błędnych szacunków kosztów utrzymania obiektu. W efekcie zamiast zarabiać na siebie wymaga on ciągłego dofinansowania. Bywa też tak, że zbudowano coś rzeczywiście pożytecznego, ale za kredyty zaciągane na rujnujących budżet warunkach. Można powiedzieć, że u niektórych samorządowców nastąpiło zachłyśnięcie się możliwościami inwestycyjnymi. Najpierw pieniądze z UE uchodziły za trudno dostępne, potem okazało się, że można je pozyskać. Wystarczyło odpowiednio przedstawić w projekcie komercyjne funkcjonowanie aquaparku, stadionu czy placówki kulturalnej, a teraz okazuje się, że jednak np. białostocka opera nie przyciąga melomanów ze stolicy, kluby sportowe nie palą się do wynajmowania boisk czy sportowych hal w wiejskich gminach. Na szczęście skala zdecydowanie nietrafionych inwestycji nie jest ogromna.
Zadłużenie rośnie
W ogólnym zadłużeniu finansów publicznych dług samorządów stanowi niecałe 10 proc. Ich zobowiązania owszem rosną, ale nie w tak zastraszającym tempie, jak widzą to niektórzy eksperci. Mimo to ostrzegają oni, że w latach 2015-2020 nierentowne inwestycje mogą doprowadzić 900 samorządów do bankructwa. Takie są skutki rozmachu inwestycyjnego i nietrafionych przedsięwzięć, których utrzymanie rujnuje gminny budżet. By zmusić samorządy do racjonalnej gospodarki swoim budżetem, Ministerstwo Finansów wprowadziło wskaźniki zadłużania się. Władze lokalne protestowały, że utrudni to im wykorzystanie unijnego zasilania. Nie będą mogły sięgnąć po europejskie środki, gdy przekroczą ustawowe wskaźniki. Argumenty te nie przekonały resortu finansów. Statystycznie rzecz biorąc, obecne zadłużenie samorządów nie wygląda źle. Żaden z jego szczebli nie przekracza limitu 60 proc. długu w stosunku do rocznych dochodów. W gminach wiejskich jest to 27,8 proc., w miejskich 33,6. Najgorszy wskaźnik mają miasta na prawach powiatów – 47,5 proc. I to one wykazują największy rozmach inwestycyjny. Zadłużyły się na 31 mld zł, gdy dużo większa liczba gmin wygenerowała 25,7 mld zł długu. Jednak statystyka ma to do siebie, że nie pokazuje pełnego obrazu. Zadłużenie samorządów cały czas rośnie. W 2012 r. wynosiło 67,6 mld zł, rok temu było to już ponad 72 mld zł. Jeszcze w 2009 r. tylko 17 samorządów miało dług przekraczający 60 proc. ich dochodów, teraz jest ich już ponad 80. Około 200 gmin balansuje na krawędzi, gdyż ich zadłużenie przekroczyło 50 proc. Rekordzistą jest nadmorski Rewal, którego dług w relacji do dochodów wynosi już 259 proc. Co ciekawe, gmina wykazywała jego znacznie niższy poziom, bo tylko ponad 50 proc. Wśród dużych miast liderem jest Toruń (86,3 proc.), wśród miast powiatowych prym wiodą Myślenice – 106,4 proc. W grupie miast grodzkich na pierwszym miejscu są Siedlce (76,9 proc.), a małych miast dolnośląski Przemków – 98,3 proc. Najbardziej zadłużonym województwem jest Mazowsze, zaś powiatem – tucholski.
W ostatnich latach najbardziej wzrosło zadłużenie miast na prawach powiatu i województw, spadło zaś zadłużenie powiatów. Nad stanem samorządowych finansów pieczę trzymają regionalne izby obrachunkowe. NIK oceniła, że ustawowe zadania dotyczące przeciwdziałania nadmiernemu narastaniu długów samorządów wykonują prawidłowo. Nie dysponują jednak odpowiednimi instrumentami do skutecznej interwencji. W efekcie samorządy nie stosowały się do wniosków wynikających z raportów o stanie gospodarki finansowej i wystąpień pokontrolnych RIO, a rzeczywiste zadłużenie ukrywały w zobowiązaniach komunalnych osób prawnych.
Front inwestycyjny
Nie da się ukryć, że niektóre samorządy same wpędziły się w problemy, ukrywając na wzór grecki stan swoich finansów. Najpopularniejszą sztuczką księgową jest obciążanie zobowiązaniami spółek komunalnych. Dzięki temu na papierze gminy nie dochodziły do granicy 60 proc. ustawowego zadłużenia w stosunku do dochodów. W rzeczywistości znacznie ją przekraczały. Przykładem mogą być zachodniopomorskie Ostrowice, które przy 200-proc. zadłużeniu wykazywały tylko nieco ponad 50 proc., czy też wspomniany już Rewal. Problemem jest to, że wiele pożyczek zaciągnięto w parabankach, narzucających wysokie oprocentowanie – na poziomie 6 proc., podczas gdy duże banki w kredytach zabezpieczonych w nieruchomościach żądają 2 proc. odsetek. Dla nich jednak małe gminy nie były wystarczająco interesującym klientem. Zdeterminowane, by zdobyć pieniądze na wkład własny, zdecydowały się na skorzystanie z usług parabanków. Niektóre z nich wyspecjalizowały się w usługach dla gmin. W przypadku tych o małych dochodach własnych nie trzeba szczególnie nietrafionych inwestycji, by wpaść w kłopoty. Eksperci oceniają, że utrzymanie wydatków inwestycyjnych na poziomie z lat 2007-2011, kiedy to można mówić o prawdziwym boomie inwestycyjnym, może doprowadzić 900 samorządów do zdestabilizowania gospodarki finansowej.
W obecnej unijnej perspektywie na lata 2014-2020 samorządy województw będą zarządzały większą niż dotąd pulą unijnych środków. Trafi do nich 31,3 mld euro, czyli 40 proc. całości przyznanych nam funduszy. W poprzedniej perspektywie w ich gestii było 25 proc. unijnej pomocy. Władze lokalne dobrze wiedzą, że najbliższe pięć lat są ostatnią szansą na skorzystanie z unijnego wsparcia. Wszystko wskazuje na to, że po 2020 r. skończy się hojność Brukseli. W tej sytuacji taktyka samorządów jest oczywista – rozszerzyć maksymalnie front inwestycyjny. Problem jest w tym, że z powodu nadmiernego zadłużenia część z nich może spotkać się z ograniczeniami w wykorzystaniu unijnych funduszy. Nie da się ukryć, że byłaby to niepowetowana strata.
Trzymają rękę na pulsie
Samorządowcy przekonują, że trzymają rękę na pulsie i są w stanie regulować spłaty zaciągniętych kredytów, zwłaszcza, że z reguły są one pobrane na wiele lat. W gorszej sytuacji znajdują się klienci parabanków, ale należy mieć nadzieję, że wiedzieli, w co wchodzą i mają plan uregulowania terminowo zobowiązań wobec nich. Tym, co ciągnie ich finanse w dół nie jest rozmach inwestycyjny, lecz niedoszacowane zadań zlecanych im przez rząd. Niewystarczające pieniądze na ich realizację powodują, że są zmuszone dokładać z własnej kasy, a nie jest ona bez dna. Największym obciążeniem jest oświata. Po wypłacie wynagrodzeń nauczycieli niewiele zostaje z przyznanych im subwencji. A przecież trzeba modernizować budynki szkolne, wyposażać je, urządzać boiska czy budować hale sportowe. Szczególnie dla gmin wiejskich są to duże wydatki. Podobnie rzecz się ma z utrzymaniem domów opieki społecznej.
Już od dawna samorządy domagają się zmiany zasad finansowania ich działalności. Padają różne rozwiązania poprawy ich kondycji finansowej. Są wśród jest zwiększenie odpisu z podatków CIT i PIT. Dla małych wiejskich gmin CIT nie większego znaczenia, wpływy z niego są niewielkie. Na przykład w gminie Brańszczyk (woj. mazowieckie) z CIT jest to rocznie tylko kilkadziesiąt tysięcy złotych, gdy z PIT – 3 mln zł. Z kolei w gminach, na których terenie są duże firmy, wpływy z CIT znacząco zasilają kasę. Ostatnio minister finansów wyszedł z propozycją zastąpienia części udziałów w podatkach dochodowych udziałami w VAT. Najbardziej skorzystałyby na tym województwa, gdyż ich dochody zależą głównie od podatków od firm zlokalizowanych na ich terenie. Obecnie, gdy pogarsza się koniunktura gospodarcza, wpływy znacząco spadają. Czy to rozwiązanie byłoby korzystne także dla gmin i powiatów – trudno dziś ocenić. Wszystko bowiem zależy od konkretnych uregulowań, a ich na razie brak.
Teresa Hurkała