Rozmowa z Januszem Piechocińskim, prezesem PSL, wicepremierem, ministrem gospodarki
• W roku wyborczym wszystko zostaje podporządkowane potrzebom kampanii, także informacje o gospodarce. Gdyby wierzyć politykom PiS, to Polska jest krajem w ruinie. Jaki jest naprawdę stan naszej gospodarki?
– W okresie wyborczym ze statystykami gospodarczymi jest trochę tak jak z sondażami – stają się narzędziem walki politycznej, a nie rzetelnej informacji. Dlatego musimy przyjrzeć się otaczającej nas rzeczywistości i zadać sobie pytanie, czy Polska jest biedniejsza niż 25 lat i 8 lat temu. Prawda jest taka, że w ostatnich 7 latach w strefie euro odnotowano 1-proc. spadek PKB. W Polsce zaś w tym czasie dochód narodowy wzrósł o 22 proc. Gonimy więc bogatsze kraje zachodniej Europy. Spójrzmy też na kursy walutowe. Kilka lat temu takie wydarzenia jak zamachy terrorystyczne czy walki na Ukrainie powodowały u nas ogromne wahania notowań złotówki. Teraz są one niewielkie. Taka stabilność jest ważnym osiągnięciem. Nic więc dziwnego, że Polska jest wymieniana jako lider Europy Środkowo-Wschodniej. To oczywiście nie może przesłaniać nam faktu, że oprócz tych, którzy korzystają z efektów rozwoju kraju, są u nas także ci, którzy sobie nie radzą. Statystyczny rozwój nie oznacza, że zniknęły regiony, w których o pracę jest bardzo trudno, gdzie łatwo ją stracić, a pensje są niskie. Dla kogoś, kto nie może związać końca z końcem informacje o stanie gospodarki są bez znaczenia. Na pewno ostatnie 8 lat to był dobry czas dla Polski. Wyszliśmy obronną ręką ze światowego kryzysu, bez dramatycznego spadku PKB i bez skokowego wzrostu bezrobocia. Mówienie więc, że zmarnowaliśmy te lata, że wszystko zrujnowano i rozkradziono jest niebezpieczną nieprawdą. Nie da się pokazać Polski jako kraju powszechnego szczęścia, ale rysowanie rzeczywistości czarną kredką jest poważnym nadużyciem.
• Dlaczego mimo tak korzystnych wskaźników makroekonomicznych powszechna jest w społeczeństwie negatywna ocena sytuacji?
– To nasza specyfika wynikająca z niskiego poziomu kapitału zaufania społecznego. Polacy mają skłonność do przypisywania samym sobie pozytywnych cech i deprecjonowania tego wszystkiego, co ich otacza. Dominuje typ myślenia „to, że mi się dobrze powodzi o niczym nie świadczy. Wokół mnie sprawy idą w złym kierunku, politycy i urzędnicy tylko marnotrawią mój wysiłek”.
• Jednak wielu Polaków twierdzi, że nie odczuwa efektów rozwoju kraju.
– Rodzi się pytanie: jak mierzyć te odczucia? Popatrzmy, jak wyposażone są nasze domy i mieszkania, czy tych domów przybyło. Czy moja miejscowość wygląda ładniej niż przed laty? Może zbudowano wodociąg, oczyszczalnię ścieków, poprawiono drogę? Oczywiście, korzystanie z tych udogodnień cywilizacyjnych oznacza też koszty. Ktoś, kto nie miał samochodu płaci za jego utrzymanie. Tam, gdzie wodę brało się ze studni, a nieczystości wylewało do rowu ponosi się koszty przyłączenia do wodociągu i kanalizacji. Wyższy standard życia kosztuje.
• Młodzi Polacy mówią wprost, że nie mogą planować swojej przyszłości, bo nie mają szans na życiową stabilizację.
– Państwo nie zastąpi indywidualnych wyborów życiowych. Spójrzmy na wyniki matury. ¼ uczniów jej nie zdała. Nie mają więc szans dostania się na dobre uczelnie. W złej sytuacji są też absolwenci kierunków, po których nie można znaleźć zatrudnienia. A przecież nikt ich nie zmuszał do podejmowania takich właśnie studiów. Mamy też przykłady inne – ludzi biegle posługujących się obcymi językami, z dyplomem kierunku, który daje pewność zatrudnienia i dobre wynagrodzenie. Unijne instytucje oceniają, że już za kilka lat będzie brakowało w Europie kilkunastu tysięcy techników i inżynierów. Dlaczego wciąż tak mało popularne jest szkolnictwo zawodowe i studia politechniczne? Kształćmy więc dla potrzeb gospodarki inżynierów i techników.
• Jak wyjaśnić to, że tak niewielka przegrana prezydenta Bronisława Komorowskiego ma tak poważne skutki w życiu publicznym? Wydaje się, że PO wyraźnie jest w defensywnie.
– Rok 2015 ma charakter wyborczy i na pierwszy plan w mediach wysuwa się nie realna polityka związana z rządzeniem w kraju, ale polityka obietnic przedwyborczych. Trwa prawdziwy wyścig deklaracji, często bez pokrycia. Nie brak kłamstw, bo ci, którzy zapewniają o gotowości do zrealizowania postulatów, za które trzeba będzie zapłacić miliardy, wcale nie traktują tego poważnie. To jest działanie wynikające z przeświadczenia, że zwycięzców nikt nie będzie sądził. Najważniejsze jest zdobycie władzy. Dlatego wśród wyborców podsyca się lęki i budzi nadzieje bez pokrycia. W takim festiwalu obietnic politycy odpowiedzialni, którzy wiedzą, że zanim się wyda miliardy trzeba je wypracować, są na gorszych pozycjach. Dlatego na wyborcach będzie ciążyła wyjątkowo duża odpowiedzialność, bo będą musieli ocenić nie tylko deklaracje, ale i wiarygodność tych, którzy je składają.
Rozmawiała: Teresa Hurkała
Czytaj więcej na e-wydaniu zielonego sztandaru: http://wydawnictwoludowe.embuk.pl/pub/zielony-sztandar-zielony-sztandar-8-14-lipca