Nowa ustawa nałożyła na samorządy obowiązek zagospodarowania odpadów. Jedne radzą sobie dobrze, inne mają problemy. Niektóre rozwiązania trzeba będzie poprawić, dostosowując je do specyfiki różniących się między sobą gmin.
Znowelizowana ustawa o gospodarowaniu odpadami komunalnymi, zwana potocznie śmieciową weszła w życie na początku lipca tego roku. Precyzyjnie zaś mówiąc – miała wejść, bo okazało się, że wiele samorządów nie zdążyło przeprowadzić niezbędnych przetargów. Wśród spóźnialskich znalazła się aglomeracja warszawska. Przewidywania pesymistów co do wprowadzanych rozwiązań zdają się niestety potwierdzać. Przetargi są rozstrzygane, a następnie ci ,którzy przegrali zgłaszają zastrzeżenia. Tak się stało w Warszawie, gdzie wyłoniono trzy firmy, a dwie przegrane złożyły oficjalny protest. Krajowa Izba Obliczeniowa uwzględniła zastrzeżenia dotyczące zaniżonych cen podanych w ofertach przetargowych, a także takiego formułowania oferty, by preferowała ona należącą do miasta spółkę. W rezultacie wprowadzenie ustawy władze miasta przełożyły na 1 lutego 2014 r. Nie czekając na opinie powołanego przez KIO biegłego, podpisały umowy z firmami w ośmiu dzielnicach, a w dziesięciu z powodu rozpatrywania protestu, nie było to możliwe. Obecnie obowiązują tam rozwiązania pomostowe. Walka firm o wywóz śmieci nie może dziwić, gra bowiem idzie o ogromne pieniądze, a przy okazji o być lub nie być niejednej firmy. Wiele z nich powstało w ostatnich kilkunastu latach, gdy gospodarką śmieciami rządziły reguły wolnego rynku. Zakupiły specjalistyczny sprzęt i jeżeli znajdą się za burtą, ogłoszą upadłość. W wielu miejskich gminach samorządy zainwestowały sporo we własne przedsiębiorstwa komunalne. Dziś niepokoją się o ich przyszłość. Nie znajdują uzasadnienia, dlaczego miałyby je zastąpić firmy komercyjne, nierzadko z zagranicznym kapitałem.
Groźby zamiast zachęt
Ustawowa próba narzucenia w całej Polsce jednakowych rozwiązań nie jest chyba najszczęśliwsza. Między dużymi miastami a gminami wiejskimi są ogromne różnice w ilości odpadów na jednego mieszkańca czy w cenach ich wywozu i utylizacji. Toteż rozwiązania organizacyjne powinny być dostosowane do możliwości i potrzeb danego terenu. Zresztą nawet miedzy gminami wiejskimi też istnieją spore różnice. Inaczej funkcjonują przecież gospodarstwa domowe w zasięgu dużych miast, gdzie wsie są w istocie osiedlami mieszkaniowymi, a zupełnie inaczej na terenach rolniczych południowej czy wschodniej Polski. Inne są też możliwości finansowe mieszkańców. W mieście zapłacenie 30 zł miesięcznie przez rodzinę nie jest problemem, na wsi natomiast może już być. W tej chwili mamy w kraju do czynienia z próbami dopasowania rzeczywistości do wymogów ustawy. Są gminy, gdzie udało się to zrobić, ale w wielu problemy organizacyjne i prawne związane z przetargami są wciąż poważne. Niestety, przy okazji wprowadzenia nowych rozwiązań wykonano autentycznie złą robotę propagandową dotyczącą recyklingu. A przecież sortowanie śmieci, tak by ułatwić pozyskiwanie surowców wtórnych, miało być jednym z celów całego przedsięwzięcia. Założenie jest wciąż ważne. Jesteśmy przecież w Unii i musimy się dostosować do panujących w niej norm, ale całą sprawę postawiono od razu na głowie. Pojawiły się instrukcje, jak to plastikowe butelki mają być składowane osobno, a nakrętki osobno. Plastykowe butelki po olejach muszą być starannie umyte, a kartony traktowane zależnie od technologii ich wykonania. Słowem: przedstawiono sortowanie śmieci jako wiedzę tajemną, niemożliwą do zgłębienia przez przeciętnego zjadacza chleba i producenta odpadów. Na dodatek zapowiedziano, że wszelkie uchybienia będą surowo karane. Trudno o lepszy sposób, by wywołać w Polakach odruch autentycznego sprzeciwu.
Obawy po los zakładów komunalnych
Tymczasem w krajach zachodniej Europy model jest zupełnie przejrzysty. Do jednego kubła trafiają te śmieci, z którymi nic nie da się zrobić poza kompostowaniem, a do drugiego plastyki, szkło, puszki, kartony. Potem zajmują się nimi już pracownicy sortowni. Nawet w tak dbających o ekologię krajach jak skandynawskie czy alpejskie wszystko wrzuca się do 2-3 pojemników. U nas zamiast tworzyć system zachęt, ustawodawca usiłuje działać groźbą – na pewno nie tędy droga. Tworzenie dobrych nawyków jest zaś bezcenne, bo nie wszystko można wytłumaczyć poziomem rozwoju gospodarczego. Wystarczy na przykład przejechać granicę między Polska a Litwą, by odkryć kraj, w którym w przydrożnych rowach nie walają się butelki i reklamówki, a lasy nawet wokół dużych miast są czyste. U nas na razie nie widać większych zmian na lepsze. Wprost przeciwnie – leśnicy z okolic Warszawy alarmują o powstawaniu nowych dzikich wysypisk. Śmieci wywozi się zresztą nie tylko do lasu, ale i na ugory,
których coraz więcej i łatwo wśród krzaków i chwastów ukryć gruz i resztki po remoncie. Obowiązek sprzątania spoczywa na właścicielach gruntów, którzy często nie wiedzą o zalegających tam śmieciach. Nie wiadomo też, jak potoczą się losy przedsiębiorstw komunalnych. Wiele samorządów obawia się, że zostaną one doprowadzone do upadłości przez konkurencje oferującą dumpingowe stawki. A później te firmy, które przejmą za bezcen majątek bankrutów, podyktują wysokie komercyjne opłaty. Te obawy wcale nie są na wyrost. Warto więc przemyśleć stosowane w Skandynawii rozwiązania, zgodnie z którymi odpadami zajmują się firmy gminne na zasadzie non profit, czyli wystarczy nie zrównoważą one wydatki i dochody. Wydaje się, że posłowie powinni uważnie śledzić sygnały napływające z terenu o wdrażaniu nowej ustawy. Opinie samorządów mogą być przydatne przy ewentualnych jej korektach.
Teresa Hurkała
Fot. Cezary Szejgis, Wiesław Sumiński