Rok temu media, zwykle dość oszczędnie relacjonujące sprawy związane z PSL, poświęcały Kongresowi partii wyjątkowo dużo uwagi. Wybór Janusza Piechocińskiego na nowego prezesa Stronnictwa uznano za sensację dnia.
Po roku można już dokonać pewnego podsumowania. – Sprawdziła się nasza koncepcja trzech ściśle z sobą współdziałających drużyn – parlamentarnej, partyjnej i rządowej – mówi Janusz Piechociński, prezes PSL. Korzystamy z doświadczenia działaczy znających od podszewki mechanizmy parlamentarne, ale także dajemy szanse młodym. Mamy tak młody skład Naczelnego Komitetu jak nigdy dotąd. Udaje się nam łączyć tradycję, szacunek dla naszego ideowego i politycznego rodowodu z nowatorstwem, gotowością zmierzenia się z wyzwaniami XXI wieku. O naszej pracy w rządzie świadczą nie słowa, ale efekty. Resort pracy konstruuje nowe mechanizmy rynku pracy, tak by działał on zarówno dla tych, którzy szukają zatrudnienia, jak i tych, którym potrzebni są dobrzy fachowcy. Polskie rolnictwo i przetwórstwo odnoszą sukcesy na rynkach europejskich i światowych, a gospodarka odnotowuje bezprecedensowy w Europie wzrost produkcji przemysłowej. W ciągu roku Janusz Piechociński zdobył sobie także poza PSL opinię partnera wiarygodnego. Jeżeli po wyborze mówił, że zamierza łączyć, a nie dzielić, szukać wspólnych celów, a nie zaogniać konflikty, to dotrzymał słowa. W minionym okresie można było niektóre sprawy sporne między koalicjantami postawić na ostrzu noża, czasem zaszachować partnera, ale w koncepcji polityki, której hołduje prezes Janusz Piechociński nie o to chodzi. Pytaniem jest bowiem nie kto kogo, ale co można uczynić razem. Zachowując tożsamość ideową i społeczną partii, jej wierność członkom i elektoratowi, zawsze można znaleźć partnerów, by coś dobrego zrobić dla kraju.
Komentatorzy, przyzwyczajeni do rozgrywek politycznych, byli zaskoczeni tym, że w PSL, tak jak zadeklarował Janusz Piechociński, jest miejsce dla każdego. Nie było czystki personalnej, dawni bliscy współpracownicy Waldemara Pawlaka sprawują odpowiedzialne funkcje i dla Stronnictwa jest to zupełnie naturalne. Świadczy to o głębokim demokratyzmie partii, która zdecydowanie odrzuca modny dziś w Polsce model wodzowski. Wystarczy przyjrzeć się, co dzieje się w PiS z tymi działaczami, którzy ośmielają się mieć zdanie nieco inne niż prezes lub, o zgrozo, rozważani są przez media jako potencjalni następcy prezesa. Z dnia na dzień okazuje się, że nie ma dla tych ludzi miejsca w PiS. Niestety, także wybory w PO, a jeszcze bardziej to, co działo się w związku z obsadzaniem fotele szefa regionu dolnośląskiego, pokazały, że i partia pouczająca innych o standardach demokracji, sama ma wiele lekcji do odrobienia. W tej dziedzinie w PSL nie doszło do żadnego podziału na frakcje, ani secesji grup działaczy. Oczywiście, są różnice poglądów, jest wzajemna krytyka, ale to jest warunek otwartego życia partii. Krytyka to nie tylko zawór bezpieczeństwa, chroniący przed wewnętrznymi konfliktami, ale zabezpieczenie przed błędnymi decyzjami, typowymi dla partii wodzowskiej, gdzie nikt otwarcie nie śmie wyjawić swoich poglądów sprzecznych z wizją szefa. W PSL rozmowa, gorąca nawet dyskusja służą wybraniu najlepszych opcji. Jest to sposób na wykorzystanie potencjału partii. Te demokratyczne stosunki sprawiają, że statutowy zwrot koleżanko, kolego ma w PSL nie tylko formalny charakter, lecz odzwierciedla rzeczywiste relacje.
(TH)