Dziś budżet państwa dopłaca do ZUS i KRUS około 60 mld złotych. Za dwanaście lat będzie to już pond 100 mld zł. Głównie dlatego, że na emerytury przejdą ludzie z powojennego wyżu demograficznego. A jest to wyjątkowo liczna grupa. Takiego obciążenia finanse państwa mogą już nie udźwignąć.
Wielka reformę systemu emerytalnego przeprowadzono pod hasłem rozdzielenia składek od budżetu, stworzenia indywidualnych kont i zapewnienia stabilnej, finansowej podstawy do przyszłych wypłat. Rzeczywistość pokazała, jak bardzo teoria rozminęła się z praktyką. Gigantyczne pieniądze wpompowano w akcje reklamowe. Polskim emerytom obiecywano wręcz życie jak w Madrycie. Świadczenia miały im zapewnić dostatek i spokojną jesień życia. Mieli na wzór niemieckich rówieśników cieszyć się zagranicznymi podróżami i spełniać swoje marzenia. Wyglądało tak jakby emerytura miała być okresem niezmąconej pomyślności finansowej. Z tego wszystkiego udało się do tej pory zrealizować jedno – OFE rzeczywiście wyssały ogromne pieniądze. Ale co z nimi będzie dalej, jeszcze nie wiadomo. Poczynione przez nie inwestycje w warunkach kryzysu gospodarczego okazały się nietrafione. Dają mniej korzyści niż zwykła waloryzacja składek. – A system ubezpieczeń społecznych oddziałuje na wszystkie sfery naszego życia – na rynek pracy, gospodarkę, przedsiębiorców i finanse państwa. Reforma systemu stała się jednym z głównych przyczyn wzrostu długu publicznego. W 1995 r. wynosił on 270 mld zł, teraz już 850 mld zł. Połowa tego zadłużenia jest skutkiem OFE. Tego nikt nie przewidział. A konsekwencje tego stanu rzeczy mogą być bardzo poważne. Obecny system emerytalny może doprowadzić do niewypłacalności państwa wobec obywateli – twierdzi Ryszard Pazura, były wiceminister finansów. – Reforma zakładała stały, wysoki wzrost gospodarczy i korzystną demografię. Żadne z tych założeń nie zostało spełnione. Przyszedł kryzys i realia gospodarcze pogorszyły się. A prostą zastępowalność pokoleń mieliśmy ostatnio w 1989 r. W kolejnych latach rodziło się coraz mniej dzieci. Dziś wskaźnik urodzeń mamy najniższy w Europie i jeden z najniższych w świecie. To nie są warunki dla wyjątkowo kosztownego sytemu emerytalnego – dodaje prof. Tadeusz Szumilowicz z SGH.
Jeżeli dotychczasowa tendencja demograficzna utrzyma się, to według unijnego Eurostatu za 40 lat będzie w Polsce mieszkało o 10 mln ludzi mniej niż obecnie. Przyczyną jest niska dzietność oraz migracje młodych za pracą. – Bez zapewniania miejsc pracy, inne działania polityki prorodzinnej – żłobki, przedszkola, dłuższe urlopy macierzyńskie – niewiele dadzą. Zapaść demograficzna jest dla systemu emerytalnego opartego na założeniu solidarności pokoleń prawdziwą katastrofą. Sytuacja ta wymusza szukanie innych rozwiązań – uważa Jarosław Kalinowski, eurodeputowany. W XX wiecznej Europie emerytury były pokrywane ze składek ludzi pracujących. Te relacje dramatycznie się pogorszyły. Ocenia się, że w Polsce w ciągu najbliższych 25 lat liczba osób w wieku produkcyjnym przypadająca na osobę w wieku emerytalnym spadnie o 50 proc. W warunkach ciągłego wzrostu PKB ten system się sprawdzał. Przy kurczącej się gospodarce nie ma na to szans. Drugim, jeszcze bliższym w czasie, zagrożeniem jest słabszy dopływ pieniędzy związany z bezrobociem. Kto nie pracuje, nie płaci składek do ZUS. Nie robią tego także ci, którzy znaleźli zatrudnienie w Wielkiej Brytanii, Holandii czy w Niemczech. Ich podatki zasilają tamtejsze systemy emerytalne. Dziś do bieżącego funkcjonowania ZUS i KRUS budżet dopłaca około 60 mld zł. Kwota ta z roku na rok będzie rosła i to w niepokojącym tempie. Niektórzy eksperci szacują, że jeśli przekroczy 100 mld zł, to ten ciężar stanie niezbyt duży dla stabilności finansów państwa. – Dług publiczny niebezpiecznie zbliża się do konstytucyjnej granicy i wynosi już 56 proc. Być może zostanie zmieniona Konstytucja i próg ostrożnościowy politycy podwyższą. Ale jest to rozwiązanie na krótką metę. Problem nie zniknie, jak za czarodziejską różdżką finanse państwa nie poprawią się – podkreśla Józef Kozioł.
Kosztowne OFE
W tej chwili jednak nie przyszła niewydolność systemu emerytalnego budzi największe emocje, ale OFE. Prof. Leszek Balcerowicz to najsłynniejszy ze sporej grupy ekonomistów, którzy bronią tego pomysłu jak niepodległości, a każdą próbę przesunięcia części środków uznają za próbę rozmontowania bardzo dobrego systemu. Nie podobało się im, gdy rząd obniżył towarzystwom emerytalnym o połowę wynagrodzenie za obsługę OFE, protestowali, gdy ograniczono składkę emerytalną przekazywaną do funduszy emerytalnych z 7,3 proc. zarobków do 2,3 proc. Uznano to za zamach na prywatne pieniądze Polaków. Nie przekonywały ich wyjaśnienia ministra finansów, że zadłużenie finansów państwa byłoby o połowę niższe, gdyby nie OFE. Ekonomista Janusz Jankowiak wyliczył nawet, że OFE tworzą 0,3-0,6 proc. naszego PKB i zmniejszają stopę bezrobocia o 1,8 proc. Z czego to wynika, nie wyjaśnił. -OFE to taka konstrukcja, która z rynkiem ma niewiele wspólnego. Są nieefektywne i nic dla niego nie dają. Firmy, których akcje kupiły OFE, mają dziś kłopoty. Wystarczy tu wskazać Hydrobudowę czy Agorę. Ale towarzystwa emerytalne są tak potężne, że mogą sobie pozwolić na wyłożenie ogromnych pieniędzy na sfinansowanie akcji propagandowych, by chronić swój bardzo intratny biznes – wyjaśnia Jolanta Fedak, była minister pracy, która pierwsza przekonywała o konieczności obniżenia składki przekazywanej OFE. System kapitałowy jest tak kosztowny, że bardzo niewiele krajów go wprowadziło. Tam, gdzie to uczyniono, nie przeszedł próby. W Ameryce Południowej OFR zbankrutowało. Na Węgrzech dano ludziom możliwość wyboru. Mogli wyjść z systemu lub w nim pozostać. Na to drugie zdecydował się mniej niż co dziesiąty jego uczestnik.
Jednakowe świadczenia?
Groźba załamania się obecnego systemu ubezpieczeń społeczny każe szukać innych rozwiązań. Podczas spotkania ekspertów, zorganizowanego przez Czesława Siekierskiego, europosła, szefującemu Instytutowi Politycznemu im. Macieja Rataja przy współpracy Klubu Parlamentarnego PSL, dyskutowano o projekcie emerytury obywatelskiej. Obowiązuje ona w Kanadzie, Nowej Zelandii i w Australii. Osoby przechodzące na emerytury mają zagwarantowane jednakowe dla wszystkich, niezależnie do tego ile zarabiali, świadczenia. W Kanadzie jest to trochę powyżej 1000 dolarów kanadyjskich. O dodatkowe zabezpieczenie na starość ludzie muszą zadbać już sami. Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha przekonywał, że taki system nie obciąża budżetu państwa, jest prosty i niekosztowny. Jego zaletą jest powszechność, żadna z grup pracowniczych nie byłaby więc uprzywilejowana. Istotne jest także to, że likwiduje się w ten sposób obciążenie pracy. Dzięki temu wzrosłyby wynagrodzenia. Ludzie mieliby z czego odkładać na swoje prywatne kapitały emerytalne. Zdaniem Ryszarda Miazka, dyrektora Biblioteki Rolniczej, istnieje zagrożenie, że to nie pracownik, lecz pracodawca będzie decydował, co zrobić z tą „dywidendą”. Nie ma pewności, że trafi ona do portfeli zatrudnionych. Ponadto proponowana kwota 1000 zł jest zbyt niska, nie zapewnia nawet minimum socjalnego. Nie będzie łatwo – uważa prof. Tadeusz Szumilewicz, przekonać Polaków do emerytury obywatelskiej. A każda zmiana systemu emerytalnego wymaga akceptacji społecznej. Bez niej nie uda się wprowadzić nowych rozwiązań.
System wymaga naprawy
Niewydolność obecnych systemów emerytalnych jest problemem całej Europy. Laszlo Andor, unijny komisarza ds. zatrudnienia, szacuje, że rządy państw UE będą musiały do 2060 r. wydać na emerytury dodatkowo 2,5 proc. swojego PKB, by sprostać istniejącym warunkom systemów. Komisja Europejska zamierza przygotować Białą Księgę i zawrzeć w niej propozycje napraw systemów ubezpieczeń społecznych w całej Unii. Nie chce – zastrzega komisarz – ingerować w kompetencje rządów państw. To ich zadaniem jest reforma swoich systemów. Z kolei analitycy związani z „Economist” są zadnia, że by nie zawaliły się europejskie systemy emerytalne, do 2040 r. wiek emerytalny powinien być podniesiony do 70 lat. Polacy już muszą pracować do 67 roku życia, a więc najdłużej w całej Unii. Problemem jest to, że ludzie po 50 roku życia mają coraz większe kłopoty z utrzymaniem zatrudnienia. Wskazują na to statystyki. Przybywa bezrobotnych w tej grupie wiekowej. I to im najtrudniej jest znaleźć jakąkolwiek pracę. Choć w niewiele lepszej sytuacji są ludzie młodzi, to jednak, gdy tylko poprawia się koniunktura gospodarcza, praca dla nich jest. Dla grupy 50 plus niestety nie. Możliwość pobierania częściowej emerytury nie pozostawia ludzi bez środków życia. Ale trzeba jakoś dotrwać do odpowiedniego wieku.
Teresa Hurkała
Fot. Wiesław Sumiński
Dziś budżet państwa dopłaca do ZUS i KRUS około 60 mld złotych. Za dwanaście lat będzie to już pond 100 mld zł. Głównie dlatego, że na emerytury przejdą ludzie z powojennego wyżu demograficznego. A jest to wyjątkowo liczna grupa. Takiego obciążenia finanse państwa mogą już nie udźwignąć.
Tekst właściwy:
Wielka reformę systemu emerytalnego przeprowadzono pod hasłem rozdzielenia składek od budżetu, stworzenia indywidualnych kont i zapewnienia stabilnej, finansowej podstawy do przyszłych wypłat. Rzeczywistość pokazała, jak bardzo teoria rozminęła się z praktyką. Gigantyczne pieniądze wpompowano w akcje reklamowe. Polskim emerytom obiecywano wręcz życie jak w Madrycie. Świadczenia miały im zapewnić dostatek i spokojną jesień życia. Mieli na wzór niemieckich rówieśników cieszyć się zagranicznymi podróżami i spełniać swoje marzenia. Wyglądało tak jakby emerytura miała być okresem niezmąconej pomyślności finansowej. Z tego wszystkiego udało się do tej pory zrealizować jedno – OFE rzeczywiście wyssały ogromne pieniądze. Ale co z nimi będzie dalej, jeszcze nie wiadomo. Poczynione przez nie inwestycje w warunkach kryzysu gospodarczego okazały się nietrafione. Dają mniej korzyści niż zwykła waloryzacja składek. – A system ubezpieczeń społecznych oddziałuje na wszystkie sfery naszego życia – na rynek pracy, gospodarkę, przedsiębiorców i finanse państwa. Reforma systemu stała się jednym z głównych przyczyn wzrostu długu publicznego. W 1995 r. wynosił on 270 mld zł, teraz już 850 mld zł. Połowa tego zadłużenia jest skutkiem OFE. Tego nikt nie przewidział. A konsekwencje tego stanu rzeczy mogą być bardzo poważne. Obecny system emerytalny może doprowadzić do niewypłacalności państwa wobec obywateli – twierdzi Ryszard Pazura, były wiceminister finansów. – Reforma zakładała stały, wysoki wzrost gospodarczy i korzystną demografię. Żadne z tych założeń nie zostało spełnione. Przyszedł kryzys i realia gospodarcze pogorszyły się. A prostą zastępowalność pokoleń mieliśmy ostatnio w 1989 r. W kolejnych latach rodziło się coraz mniej dzieci. Dziś wskaźnik urodzeń mamy najniższy w Europie i jeden z najniższych w świecie. To nie są warunki dla wyjątkowo kosztownego sytemu emerytalnego – dodaje prof. Tadeusz Szumilowicz z SGH.
Dopłaty do systemu będą rosły
Jeżeli dotychczasowa tendencja demograficzna utrzyma się, to według unijnego Eurostatu za 40 lat będzie w Polsce mieszkało o 10 mln ludzi mniej niż obecnie. Przyczyną jest niska dzietność oraz migracje młodych za pracą. – Bez zapewniania miejsc pracy, inne działania polityki prorodzinnej – żłobki, przedszkola, dłuższe urlopy macierzyńskie – niewiele dadzą. Zapaść demograficzna jest dla systemu emerytalnego opartego na założeniu solidarności pokoleń prawdziwą katastrofą. Sytuacja ta wymusza szukanie innych rozwiązań – uważa Jarosław Kalinowski, eurodeputowany. W XX wiecznej Europie emerytury były pokrywane ze składek ludzi pracujących. Te relacje dramatycznie się pogorszyły. Ocenia się, że w Polsce w ciągu najbliższych 25 lat liczba osób w wieku produkcyjnym przypadająca na osobę w wieku emerytalnym spadnie o 50 proc. W warunkach ciągłego wzrostu PKB ten system się sprawdzał. Przy kurczącej się gospodarce nie ma na to szans. Drugim, jeszcze bliższym w czasie, zagrożeniem jest słabszy dopływ pieniędzy związany z bezrobociem. Kto nie pracuje, nie płaci składek do ZUS. Nie robią tego także ci, którzy znaleźli zatrudnienie w Wielkiej Brytanii, Holandii czy w Niemczech. Ich podatki zasilają tamtejsze systemy emerytalne. Dziś do bieżącego funkcjonowania ZUS i KRUS budżet dopłaca około 60 mld zł. Kwota ta z roku na rok będzie rosła i to w niepokojącym tempie. Niektórzy eksperci szacują, że jeśli przekroczy 100 mld zł, to ten ciężar stanie niezbyt duży dla stabilności finansów państwa. – Dług publiczny niebezpiecznie zbliża się do konstytucyjnej granicy i wynosi już 56 proc. Być może zostanie zmieniona Konstytucja i próg ostrożnościowy politycy podwyższą. Ale jest to rozwiązanie na krótką metę. Problem nie zniknie, jak za czarodziejską różdżką finanse państwa nie poprawią się – podkreśla Józef Kozioł.
Kosztowne OFE
W tej chwili jednak nie przyszła niewydolność systemu emerytalnego budzi największe emocje, ale OFE. Prof. Leszek Balcerowicz to najsłynniejszy ze sporej grupy ekonomistów, którzy bronią tego pomysłu jak niepodległości, a każdą próbę przesunięcia części środków uznają za próbę rozmontowania bardzo dobrego systemu. Nie podobało się im, gdy rząd obniżył towarzystwom emerytalnym o połowę wynagrodzenie za obsługę OFE, protestowali, gdy ograniczono składkę emerytalną przekazywaną do funduszy emerytalnych z 7,3 proc. zarobków do 2,3 proc. Uznano to za zamach na prywatne pieniądze Polaków. Nie przekonywały ich wyjaśnienia ministra finansów, że zadłużenie finansów państwa byłoby o połowę niższe, gdyby nie OFE. Ekonomista Janusz Jankowiak wyliczył nawet, że OFE tworzą 0,3-0,6 proc. naszego PKB i zmniejszają stopę bezrobocia o 1,8 proc. Z czego to wynika, nie wyjaśnił. -OFE to taka konstrukcja, która z rynkiem ma niewiele wspólnego. Są nieefektywne i nic dla niego nie dają. Firmy, których akcje kupiły OFE, mają dziś kłopoty. Wystarczy tu wskazać Hydrobudowę czy Agorę. Ale towarzystwa emerytalne są tak potężne, że mogą sobie pozwolić na wyłożenie ogromnych pieniędzy na sfinansowanie akcji propagandowych, by chronić swój bardzo intratny biznes – wyjaśnia Jolanta Fedak, była minister pracy, która pierwsza przekonywała o konieczności obniżenia składki przekazywanej OFE. System kapitałowy jest tak kosztowny, że bardzo niewiele krajów go wprowadziło. Tam, gdzie to uczyniono, nie przeszedł próby. W Ameryce Południowej OFR zbankrutowało. Na Węgrzech dano ludziom możliwość wyboru. Mogli wyjść z systemu lub w nim pozostać. Na to drugie zdecydował się mniej niż co dziesiąty jego uczestnik.
Jednakowe świadczenia?
Groźba załamania się obecnego systemu ubezpieczeń społeczny każe szukać innych rozwiązań. Podczas spotkania ekspertów, zorganizowanego przez Czesława Siekierskiego, europosła, szefującemu Instytutowi Politycznemu im. Macieja Rataja przy współpracy Klubu Parlamentarnego PSL, dyskutowano o projekcie emerytury obywatelskiej. Obowiązuje ona w Kanadzie, Nowej Zelandii i w Australii. Osoby przechodzące na emerytury mają zagwarantowane jednakowe dla wszystkich, niezależnie do tego ile zarabiali, świadczenia. W Kanadzie jest to trochę powyżej 1000 dolarów kanadyjskich. O dodatkowe zabezpieczenie na starość ludzie muszą zadbać już sami. Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha przekonywał, że taki system nie obciąża budżetu państwa, jest prosty i niekosztowny. Jego zaletą jest powszechność, żadna z grup pracowniczych nie byłaby więc uprzywilejowana. Istotne jest także to, że likwiduje się w ten sposób obciążenie pracy. Dzięki temu wzrosłyby wynagrodzenia. Ludzie mieliby z czego odkładać na swoje prywatne kapitały emerytalne. Zdaniem Ryszarda Miazka, dyrektora Biblioteki Rolniczej, istnieje zagrożenie, że to nie pracownik, lecz pracodawca będzie decydował, co zrobić z tą „dywidendą”. Nie ma pewności, że trafi ona do portfeli zatrudnionych. Ponadto proponowana kwota 1000 zł jest zbyt niska, nie zapewnia nawet minimum socjalnego. Nie będzie łatwo – uważa prof. Tadeusz Szumilewicz, przekonać Polaków do emerytury obywatelskiej. A każda zmiana systemu emerytalnego wymaga akceptacji społecznej. Bez niej nie uda się wprowadzić nowych rozwiązań.
System wymaga naprawy
Niewydolność obecnych systemów emerytalnych jest problemem całej Europy. Laszlo Andor, unijny komisarza ds. zatrudnienia, szacuje, że rządy państw UE będą musiały do 2060 r. wydać na emerytury dodatkowo 2,5 proc. swojego PKB, by sprostać istniejącym warunkom systemów. Komisja Europejska zamierza przygotować Białą Księgę i zawrzeć w niej propozycje napraw systemów ubezpieczeń społecznych w całej Unii. Nie chce – zastrzega komisarz – ingerować w kompetencje rządów państw. To ich zadaniem jest reforma swoich systemów. Z kolei analitycy związani z „Economist” są zadnia, że by nie zawaliły się europejskie systemy emerytalne, do 2040 r. wiek emerytalny powinien być podniesiony do 70 lat. Polacy już muszą pracować do 67 roku życia, a więc najdłużej w całej Unii. Problemem jest to, że ludzie po 50 roku życia mają coraz większe kłopoty z utrzymaniem zatrudnienia. Wskazują na to statystyki. Przybywa bezrobotnych w tej grupie wiekowej. I to im najtrudniej jest znaleźć jakąkolwiek pracę. Choć w niewiele lepszej sytuacji są ludzie młodzi, to jednak, gdy tylko poprawia się koniunktura gospodarcza, praca dla nich jest. Dla grupy 50 plus niestety nie. Możliwość pobierania częściowej emerytury nie pozostawia ludzi bez środków życia. Ale trzeba jakoś dotrwać do odpowiedniego wieku.
Teresa Hurkała
Fot. Wiesław Sumiński