Rozmowa z Tomaszem JĘDRZEJCZAKIEM, sekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
• Jak to się stało, że wkraczając do wielkiej polityki, zdecydował się pan związać właśnie z Januszem Piechocińskim?
– W swoim wyborze kierowałem aktywnością posłów i ich kreatywnością. Długo i wnikliwie obserwowałem świat polityki. Zauważyłem, że na tle innych przedstawicieli władzy jest osobą zupełnie innego formatu. Podobał mi się jego duży potencjał intelektualny, otwartość wobec ludzi, sposób prowadzenia polityki oraz rozległa wiedza z zakresu infrastruktury i gospodarki. Imponowała gruntowna znajomość technologii informacyjno-komunikacyjnych, którą z powodzeniem potrafił spożytkować w pracy publicznej. To było zdecydowanie to, czego szukałem.
• Był rok 2009. Ówczesny poseł Janusz Piechociński od razu dostrzegł w panu potencjał i materiał na dobrego współpracownika, czy na zaufanie trzeba było solidnie zapracować?
– Wszystko zaczęło się od maila przesłanego do Janusza Piechocińskiego. Napisałem, że jestem młody, mam doświadczenie i nie boję się marzyć. Że cele, które sobie stawiam w życiu są dla mnie osiągalne i do zdobycia. I wierzę w to, że współpracując z nim mógłbym się sam rozwijać, ale potrafiłbym też jemu pomóc w drodze zawodowej. Kilka dni później zaczęliśmy współpracować. Otrzymałem zatem już na początku duży kredyt zaufania. Uważam jednak, że sukcesem było nie tylko zdobycie zaufania, ale przede wszystkim jego nieutracenie. Dlatego we wspólnych działaniach, inicjatywach i przedsięwzięciach zawsze pracowałem tak, aby dowieść, że warto było na mnie postawić.
• Czy z początków tej współpracy utkwiło panu w pamięci coś szczególnego, co pana zaskoczyło?
– Rzeczywiście. Zawsze doceniałem, że nie zdarzyło się, aby pozwalał mi kiedykolwiek wziąć swoją teczkę do ręki. Powiedział wprost: nie jesteś teczkowym, jesteś dla mnie kimś więcej. Z tamtych czasów zapamiętałem też taką maksymę, którą dzisiaj często przytaczam młodszym kolegom: musisz coś mieć przed wejściem do polityki, aby coś do niej wnieść.
• W ciągu ostatnich trzech lat pracował pan w 20 różnych miejscach. To nietypowe nawet jak na dzisiejsze czasy. Czy to było podyktowane chęcią poszerzenia wiedzy, zdobycia nowych doświadczeń, a może spróbowania nowych wyzwań?
– To żadna tajemnica. Jestem bardzo aktywnym człowiekiem. Lubię wyzwania i uczenie się. A w moim przekonaniu, najlepszą formą nauki jest doświadczenie. Ukończenie pięciu kierunków studiów podyplomowych i rozpoczęty doktorat są dla mnie istotne. Jednak oceniam, że większe doświadczenie zdobyłem pracując w tych ponad dwudziestu miejscach pracy. Złożyła się na to współpraca z wieloma ludźmi i instytucjami, oraz różne kategorie spraw i konkretne zadania. W miejscach, w których byłem zatrudniony – pracowałem intensywnie i starałem się w krótkim czasie poznać ich specyfikę. Mam dużo zapału, energii i chęci zgłębiania rzeczy nowych. Nie lubię stagnacji. Przenosiłem się, kiedy dochodziłem do wniosku, że w innym miejscu nauczę się więcej, w szerszym zakresie poszerzę swoje doświadczenia i będę lepiej służył ludziom, którzy mi zaufali.
• Które z pańskich doświadczeń zawodowych i naukowych najbardziej dziś przydają się i procentują w działalności politycznej?
– Zabrzmi może banalnie, ale tak naprawdę wszystkie doświadczenia są ważne. Dużo zależy od ludzi, z którymi mam styczność, sytuacji, miejsca i rodzaju sprawy. Przykłady. W terenie, gdzie nastroje są czasem gorące i jest wiele emocji, bardzo dobre rezultaty daje doświadczenie akademickie wyniesione z licznych prowadzonych przeze mnie szkoleń ze studentami z zakresu negocjacji i psychologii zarządzania. Z kolei w aparacie państwowym z powodzeniem spożytkowuję znajomość mechanizmów administracyjnych, którą zdobyłem pracując jako dyrektor gabinetu politycznego ministra gospodarki, a wcześniej w wojewódzkim urzędzie pracy. Mam też znaczną praktykę w pozyskiwaniu i zarządzaniu funduszami unijnymi. Wszędzie, gdzie działam, staram się stawiać na podejście efektywne, samodzielne, kreatywne i nieszablonowe. Tego samego oczekuję od swoich współpracowników.
• Przez wiele osób jest pan postrzegany jako „prawa ręka” prezesa PSL, wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego. Jaki faktycznie ma pan wpływ na podejmowane na najwyższym szczeblu decyzje?
– Nie sądzę, abym mógł tak określić się. Na pewno jestem jego bliskim współpracownikiem. W boju rodziło się nasze zaufanie i krzepła nasza przyjaźń. Dla mnie jest to wielka wartość, którą bardzo sobie cenię. I tylko jedna rzecz mnie denerwuje, że Janusz Piechociński nie zabrał mnie dotychczas na grzyby, co mu zawsze wypominam (śmiech). A co do podejmowanych decyzji, to premier sam suwerennie dokonuje wyboru. Moja rolą, w przypadku trudnych spraw, jest tylko dostarczenie kilku propozycji rozwiązań z analizą i przewidywanymi skutkami.
• Czym będzie się pan zajmował jako sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów?
– Strukturalnie będzie podlegał pode mnie Departament Skarg, Wniosków i Obsługi Rady do Spraw Uchodźców, a także obsługa Rada do Spraw Polaków na Wschodzie. Politycznie będę się zajmował kontaktami z Klubem Parlamentarnym PSL. Jestem osobą otwartą, koncyliacyjną, nie szukającą konfliktów. Mam dobre relacje z większością posłów, ale też z przedstawicielami PSL w resortach i instytucjach państwowych. Spodziewam się zatem, że będzie to bardzo dobra i inspirująca współpraca, korzystna zarówno dla Polski jak i naszego ugrupowania.
• Ma pan już gotową koncepcję współpracy z Klubem Parlamentarnym Stronnictwa?
– Tak. Przede wszystkim zależy mi na profesjonalnym zarządzaniu informacją. Chodzi o rzetelną wymianę wiedzy: czym zajmuje się rząd, a czym parlamentarzyści. Chcę również pozyskiwać informacje o działaniach przedstawicieli PSL w ministerstwach i instytucjach państwowych. Dane te pomogą skuteczniej funkcjonować polskim samorządowcom – gospodarzom naszych lokalnych ojczyzn. Działaczom Stronnictwa także potrzebna jest pełniejsza i bardziej miarodajna niż dotąd informacja. Muszą dokładnie wiedzieć, co robią ich przedstawiciele w parlamencie i w administracji rządowej oraz na co mogą liczyć, aby być liderami w swoich środowiskach.
• Był pan pomysłodawcą i został wybrany prezesem koła środowiskowego PSL – marketing polityczny i public relations. Wyznaczyliście już sobie cele działania?
– Formalnie koło powstało w lutym tego roku. Faktycznie jego idea zrodziła się już 17 listopada 2012 r. To właśnie wtedy PSL stało się zupełnie innym ugrupowaniem, jeżeli chodzi o zarządzanie informacjami, public relations oraz szeroko rozumianym marketingiem politycznym. Dziś z całego kraju mamy zgłoszenia wielu osób wyrażających chęć przystąpienia do koła. Cieszy, że jest liczne grono politologów, socjologów, prawników, ekonomistów i specjalistów od marketingu, którzy chcą nam pomagać. Podejmiemy też ścisłą współpracę z powstającym Instytutem im. Macieja Rataja. Mamy ambicje, żeby prezesowi PSL, NKW, Radzie Naczelnej, poszczególnym województwom i działaczom służyć rzetelnymi analizami i planami marketingowymi. Chcemy, aby Stronnictwo było ugrupowaniem silnym, nowoczesnym, dobrze służącym ludziom i mającym jak największy wpływ na życie polityczne w kraju.
• PSL buduje ofertę nowego centrum. Podejmuje rozmowy z PJN, Stronnictwem Demokratycznym i z Unią Pracy. Kiedy można spodziewać się szerszego zainteresowania tą inicjatywą wśród polskiego społeczeństwa?
– Ona już wzbudza spore zainteresowanie społeczne. Pod egidą PSL gromadzą się ludzie kompetentni, którzy chcą służyć Polsce, posiadają podobny światopogląd i nie są kontrowersyjni. Cieszy, że PSL jest dominującym podmiotem w tym nowym politycznym centrum. Stronnictwo otwiera się na nowe środowiska, ale jednocześnie zachowuje swój szyld i pamięta o swojej bogatej tradycji i dziedzictwie. Wspólnie możemy doprowadzić do pozytywnej metamorfozy w polskiej, tak często skłóconej i małostkowej polityce. Polska może być lepsza.
• Załóżmy, że za tydzień odbędą się wybory parlamentarne. Przyjmijmy, że jestem niezdecydowanym wyborcą. Jak by mnie pan przekonywał do zagłosowania na PSL?
– PSL jest ugrupowaniem demokratycznym i sprawdzonym w dobrej pracy dla społeczeństwa. Więcej w nim porządnych ludzi niż w innych ugrupowaniach. Posiada kompetentnych działaczy samorządowych, którzy mogą pełnić także wysokie funkcje państwowe z korzyścią dla kraju. Mamy nowoczesnych liderów nie obciążonych ani komunizmem ani retoryką okrągłego stołu. Adam Jarubas, Urszula Pasławska, Ilona Antoniszyn-Klik, Krzysztof Hetman, to ludzie, którzy za kilka lat zdolni są nadawać ton całej scenie politycznej. Darek Klimczak sekretarz NKW i b. prezes FML, obecny prezes FML Tomasz Pilawka oraz przedstawiciele organizacji współpracujących z PSL, to również nasz kapitał ciekawych i wykwalifikowanych osób do sprawowania władzy. Janusz Piechociński to jedyny przywódca polityczny, który nie jest zgrany i jako jedyny jest fachowcem od infrastruktury i gospodarki. Nie dostrzegam by np. Jarosław Kaczyński, czy Janusz Palikot posiadali takie kwalifikacje i walory.
• Którego z zagranicznych współczesnych polityków najbardziej pan ceni i dlaczego?
– Nie dostrzegam osobowości godnej miana męża stanu. Są jednak politycy, których cenię za niektóre cechy. Prezydenta Baracka Obamę za fenomenalny kontakt z wyborcami. Premiera Davida Camerona za retorykę, jest świetnym mówcą. Kanclerz Angelę Merkel za skuteczne forsowanie swoich spraw. Nicolasa Sarkozego za to, że miał wizję, odwagę i nie bał się marzyć, choć prezydentura go przerosła. Sarkozy podszedł kiedyś do znanego polityka Gaulistów i zaproponował mu współpracę, tak jak ja przez Internet Januszowi Piechocińskiemu.
Robert Matejuk