Rozmowa z Januszem PIECHOCIŃSKIM, prezesem PSL, wicepremierem, ministrem gospodarki
Od lat jest pan uczestnikiem życia politycznego, ale zmieniła się perspektywa, z której pan je obserwuje. Czy jako prezes PSL i wicepremier dostrzegł pan, coś, o czym nie wiedział jako poseł?
– Z tego miejsca widać, jak bardzo świat przyspieszył. Zjawiska, jakie zachodzą obecnie w Europie, a bezpośrednio dotyczą naszego kraju, wymagają od polityków ogromnej pracy, zdolności przewidywania i precyzyjnej analizy. Nie ma na to zbyt wiele czasu, więc trzeba pracować więcej niż do tej pory, chociaż wydawać by się mogło, że gdy ubiegałem się o funkcję prezesa PSL i brałem udział w zjazdach, miałem już dosyć szczelnie wypełniony kalendarz. Teraz potrzeby są większe, w cenie jest coś, co można by określić nowym słowem „pracolubność”, by nie używać negatywnie nacechowanego pracoholizmu. Z jednej strony wierzę, że w tym świecie wyzwań możliwe są pozytywne scenariusze, z drugiej zaś widzę, jak w niedobrym kierunku zmierza nasze życie publiczne. Kraj potrzebuje polityki oszczędzającej siły i środki, koncentrującej się na najważniejszych problemach, a tu wciąż marnuje się czas i energię na zupełnie bezpłodną wojnę wszystkich ze wszystkimi.
Nie przebiera się w słowach i oskarżeniach. Rośnie zacietrzewienie, a pan wciąż wzywa do pojednania. Czy to nie nadmierny optymizm?
– Przypomnę ostatnie, jakże przejmujące słowa prymasa Glempa – „Pamiętajcie, żebyście trzymali się razem”. To jedyna droga, bo wszystkie inne prowadzą nas do katastrofy. Dlatego szukanie porozumienia nie jest naiwnością, jak chcą tego niektórzy, ale realizmem. Wiem, że część osób patrzy na mnie, jak na marzyciela. Inni upatrują w moich gestach, wyrażających szacunek także wobec ludzi innych opcji politycznych, chwytów marketingowych. A przecież nie zabiegam tylko o życzliwość i zrozumienie wśród znanych i utytułowanych, gdyż chodzi mi o to, by dotrzeć z naszym przesłaniem do każdego Polaka. W naszym życiu publicznym, które jest pełne arogancji silnych, warto przypomnieć, że jest coś takiego, jak pokora.
Startując w wyborach na prezesa PSL miał pan gotowy program działania. Czy po trzech miesiącach sprawowania tej funkcji, może pan stwierdzić, że uda się go zrealizować?
– W mojej wizji 3 drużyn wolałem zająć się przebudową Stronnictwa, by mieć więcej czasu na dotarcie do ludzi i przekonanie ich, że polityka pragmatyzmu, pozytywnych przesłań, życzliwości ma sens, bo umożliwi odbudowanie wspólnoty działań, myśli, uzgodnienie priorytetów. Ten scenariusz musiał być jednak skorygowany. Waldemar Pawlak nie zgodził się pozostać w rządzie, Jarosław Kalinowski nie przyjął propozycji wejścia do niego. Pozostało tylko jedno rozwiązanie – mój udział w rządzie. Może to zabrzmi nieskromnie, ale i do tej roli przygotowywałem się od 20 lat. A nie jest łatwo w obecnej rzeczywistości być wicepremierem i ministrem gospodarki, który zrazem jest szefem partii współrządzącej. Formacji ważnej na naszej scenie politycznej, bo tworzącej stabilność, gwarantującej obliczalność procesów politycznych, mającej 117 letnie doświadczenie w pracy na rzecz Polski i Polaków. Moja aktywność polityczna wewnątrz PSL, to dążenie do przekształcenia Stronnictwa w nowoczesną formację i otwarcia się na inne środowiska. Stąd moja koncepcja nowego centrum.
Prowadzi pan wiele rozmów z politykami różnych ugrupowań. Może więc pan już ocenić, jakie są szanse na stworzenie szerokiej formacji centro-prawicowej?
– Przede wszystkim chcę pokazać możliwość nowego sposobu uprawiania polityki. Można być lojalnym koalicjantem, a jednocześnie rozmawiać z politykami innych ugrupowań i szukać szerszego porozumienia. Warto zaczynać coś, co na początku wydaje się niemożliwe. Jako szef PSL wiem, że nie wolno gubić tego, co się sprawdziło, ale trzeba sięgać po innowacyjne rozwiązania. Chcę lepszego Stronnictwa. Mówię każdemu ludowcowi, że nie ma przyzwolenia na to, co najgorsze w polityce – braku szacunku, braku pokory, załatwiania swoich prywatnych interesów. Jesteśmy w PSL nie po to, by wyniosło nas na różne godności, lecz dlatego, że mamy pełnić misję. By się udała, musimy podnosić swoje kwalifikacje, dużo pracować i angażować się w różne działania. Nie wolno zadowalać się tym, co już się osiągnęło. Stałe utrzymywanie się PSL nad progiem wyborczym i pozycja partii drugiego wyboru to jest za mało. Naprawdę chcę Stronnictwa, które ma 12-15 proc. poparcie. Nie dla siebie, ale dla Polski. Sądzę, że tylko nasze środowisko może przeciwstawić się radykałom. A dziś potrzeba nam mniej radykalizmu w każdej przestrzeni. Za to zrozumienia, że w sprawach ważnych dla kraju zawsze powinniśmy szukać porozumienia.
Czy powołanie platformy programowej PSL i PJN „Centrum dla Polaków” oznacza wspólne listy w wyborach do europarlamentu?
– Rok 2013 jest rokiem pokazania, że są ludzie z różnych środowisk politycznych, którzy muszą się odnaleźć po spełnieniu się narodowych celów z początku lat 90. Teraz, w tak niepewnych czasach, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jakiej Polski i jakiej Europy oczekujemy. Razem z PJN chcemy pokazać, że jest możliwa rozumna, racjonalna współpraca. I to nie taka, która ma w perspektywie wyłącznie nadchodzące wybory europejskie i możliwość zdobycia eurodiet przez polityków. Szanujemy naszych partnerów, więc proponujemy coś innego – nie doraźne zlepianie, ale poważną debatę o tym, co w programach może nas łączyć. Mówimy, że jest potrzeba uniknięcia rozdzierania Polski poprzez podziały polityczne. Zastanawiamy się, jak powstrzymać radykałów i jak zakończyć wojnę polsko-polską. Chcielibyśmy wspólnie zrobić coś trwałego w polskiej polityce, która zamknęła się na dialog tak między politykami, jak i między obywatelami a politykami. Należy go odbudować i staramy się to robić z ministrem Władysławem Kosiniak-Kamyszem.
Można odnieść wrażenie, dzisiejsze życie polityczne zdominowane jest przez kwestie światopoglądowe. Czy ludzie, którzy reprezentują społeczeństwo w Sejmie, zapomnieli, co jest najważniejsze dla ich wyborców?
– Musimy precyzyjnie oddzielić to, co dzieje się w Sejmie i czego odbicie znajdujemy w mediach, od tego, co robi rząd. Rzeczywiście, jest coś niepokojącego w obecnej sytuacji. Kilka dni temu premier przygotowywał się do najważniejszej batalii rządowej: negocjacji nad unijnym budżetem. Na tym koncentrowaliśmy się wszyscy, a pytano mnie jako prezesa PSL, czy będziemy popierać Wandę Nowicką czy Annę Grodzką. Proszę tylko spojrzeć – w Brukseli zapadały rozstrzygnięcia, które zdecydują o naszej przyszłości na lata, a Sejm i media żyją jakąś zupełnie nieistotną polityczną awanturą. I od razu oczywiście wytacza się wszystkie działa światopoglądowe, jedni osadzają drugich od czci i wiary.
PSL zajmuje inne stanowisko w kwestiach światopoglądowych niż większa część polityków PO. Dowiodło tego ostatnie głosowanie nad związkami partnerskimi.
– Nie ma to żadnego wpływu na funkcjonowanie koalicji ani rządu. Przykładem niech będzie chociażby świadoma rezygnacja z zajmowania się na forum rządu konwencją stambulską. Oczywiście, PSL w kwestiach obyczajowych i etycznych zajmuje stanowisko konserwatywne, zgodne z nauczaniem Kościoła. Ale to, że dla nas obowiązującym zestawem norm jest 10 przykazań, nie znaczy, że chcemy je narzucać komukolwiek w formie prawa stanowionego. W PSL nigdy nie było dyscypliny partyjnej przy głosowaniu w sprawach światopoglądowych. To, z czym obecnie mamy do czynienia w życiu publicznym, to świadoma i niesłychanie destrukcyjna gra polityczna prowadzona przez ludzi, którzy chcą zbić kapitał polityczny na rozjątrzaniu i dzieleniu społeczeństwa. A są oni i na prawe,j i na lewej stronie sceny politycznej.
Coraz bardziej odczuwamy skutki spowolnienia gospodarczego. Czy zjawiska kryzysowe nie rozwijają się trochę na nasze życzenie? Przedsiębiorcy nie inwestują, choć mają na to środki. Tak długo słyszeli, że nadchodzą ciężkie czasy i trzeba oszczędzać, że tną zatrudnienie. Ludzie przestają kupować, kurczy się więc popyt wewnętrzny. Gospodarka traci jeden z motorów napędowych.
– Jest w nas coś takiego, że lubimy narzekać i często nie patrzymy nawet na to, że pogarszamy w ten sposób swoją pozycję w relacjach z innymi krajami. Po 4 latach światowego kryzysu nasza gospodarka nie jest w takiej formie jak w 2008 r., kiedy mogliśmy imponować wskaźnikami wzrostu PKB, konsumpcji czy inwestycji. Ale w tej innej sytuacji pojawiają się nowe możliwości i trzeba zrobić wszystko, by je wykorzystać. Powinniśmy wchodzić na nowe rynki, bo na dotychczasowych trudno coś więcej wywalczyć. Gdy Zachodnia Europa zwalnia lub staje w miejscu, nowego znaczenia nabierają kontakty gospodarcze z krajami Dalekiego i Bliskiego Wschodu i szeroko rozumianego Południa. Ważne są relacje z Chinami i z krajami afrykańskimi. I te kwestie skupiają dziś uwagę rządu. Nasza polityka zagraniczna ma służyć promowaniu polskiego eksportu, nawiązywaniu kontaktów między firmami czy ściąganiu do Polski inwestycji. Nie liczmy na niewidzialną rękę rynku, która załatwi za nas wszystko, bo warunkiem sukcesu jest bardzo dobre zarządzanie na różnych poziomach. Byłem niedawno w Stoczni Szczecińskiej i wrażenie z tej wizyty jest wstrząsające. Ktoś zawinił, że tej wielkiej firmy już nie ma, a przecież wcale nie była na to skazana. Pozytywnym przykładem dobrego zarządzania jest „PESA”. Podpisała kontrakt na dostawę dla kolei niemieckich i jest to największy kontrakt kolejowy zawarty w 2012 r. w Europie.
Na globalnym rynku niezmiernie ważna jest też umiejętność wypromowania swoich produktów. Potrafimy to robić?
– Martwi mnie to, że w Polsce jest tylko 779 przedsiębiorstw zatrudniających więcej niż 1000 pracowników. A przecież lokomotywami, które mogą wjechać na rynki światowe, są firmy o dużej skali produkcji. Niebagatelne znaczenie ma też rozpoznawalność i wizerunek kraju. Niestety, nie umiemy wykorzystać swoich atutów. W tym roku przypada okrągła rocznica przyznania Lechowi Wałęsie pokojowej nagrody Nobla. Dlaczego zdyskredytowaliśmy ten symbol walki o wolną Polskę? Dlaczego w świecie to obalenie muru berlińskiego, a nie pokojowe przejęcie władzy w Polsce jest symbolem końca komunizmu? Nie doceniamy też rodzimych produktów. Trzeba było wielu lat, byśmy zauważyli, że nasza żywność jest dużo lepsza niż ta ze znanych na całym świecie sieci fast-foodów. Zagraniczni konkurenci nie przebierają w środkach, by ograniczyć udział polskich produktów spożywczych na swoich rynkach. Padają absurdalne zarzuty, niemające nic wspólnego z rzeczywistością. O swoje marki trzeba dbać i je szanować. Patriotyzm gospodarczy jest czymś oczywistym w wielu krajach. One swą potęgę budowały na promowaniu swoich wyrobów tak na rodzimym rynku, jak i na zagranicznych. U nas nadal wszystko, co zagraniczne uznaje się za lepsze. A tak przecież nie jest. Musimy nauczyć się być dumni ze swego kraju, jego walorów turystycznych, jego kultury i historii, choćby skoku cywilizacyjnego, którego dokonaliśmy w ostatnich 20 latach. To nie tylko rząd, ale każdy z nas powinien być ambasadorem Polski za granicą.
To, że rozwój wymaga pieniędzy, jest oczywiste. Ale może da się zrobić coś bez wielkich nakładów? Wielu znawców biznesu twierdzi, że wciąż nie doceniamy znaczenia zmian w mentalności.
– Godna podziwu jest przedsiębiorczość Polaków, ale muszą oni nauczyć się współpracować z sobą, a nie konkurować. To się wszystkim opłaca. Etyka w biznesie jest równie ważna jak w polityce. Niepokoi mnie, że na dziesięciu Polaków, dziewięciu sobie nie ufa. To przeszkadza w budowaniu więzi w każdym obszarze aktywności. Trzeba podjąć ogromny wysiłek, by to zmienić. Czeka nas wielka pozytywistyczna praca.
A postawy w polityce?
– Tu zmiana również jest konieczna. Dlatego powołujemy w PSL Instytut im. Macieja Rataja. Chcemy pokazać, że polityka to jest precyzowanie naszej wizji i programu działania, uatrakcyjnianie nie jego formy, lecz treści. Pociągnie to za sobą poprawę funkcjonowania Stronnictwa na każdym szczeblu, zwłaszcza w tych regionach, gdzie ruch ludowy nie ma tradycji. Nie da się wygrywać wyborów tylko wynikami z okręgów, w których PSL ma mocną pozycję. Trzeba walczyć o każdy głos. Próbę solidarności zobaczymy w wyborach europejskich. Nasza reprezentacja na listach będzie najlepsza z możliwych. Nikt nie może odmówić kandydowania, bo szkodziłby w ten sposób PSL. Od każdego ludowca oczekuję wytężonej pracy, bo taki jest nasz wspólny interes.
Mówi się że trzej politycy – Aleksander Kwaśniewski, Janusz Piechociński i Jarosław Gowin – mogą w najbliższych latach odegrać ważną rolę na polskiej scenie politycznej.
– Różne rzeczy się mówi. Nawet i takie, że mam naiwną wizję funkcjonowania w polityce, że po paru tygodniach znudzę się nią, a po kilku miesiącach zmienią mnie. A jestem zdeterminowany w misji zmieniania polityki na lepszą. Wierzę, że może się to udać. Przykładam dużą wagę do komunikowania się z ludźmi, także przez media, bo nie da się uprawiać polityki bez nich. Dużo pracuję i nie boję się rywalizacji wewnątrz partii. Każdemu mówię – ty też możesz być w przyszłości Kalembą czy Kosiniak-Kamyszem, a jeśli będziesz dobry, możesz stanąć przed takim wyzwaniem jak Janusz Piechociński. Jeszcze raz przypomnę, że wybory w PSL skończyły się. Kongres zdecydował. Oferuję współpracę ze wszystkimi, którzy są gotowi aktywnie działać na rzecz Stronnictwa. Co do spekulacji o przyszłościowych politykach, to dobrze, że oferta otwartego, aktywnego PSL jest odczytywana jako szansa, a nie zagrożenie. Wierzę, że nasze przesłanie życzliwości, przyjaznej polityki i przyjaznej demokracji, koncentrowania się na sprawach najważniejszych będzie przyciągało ludzi.
Teresa Hurkała
Robert Matejuk