Polityka fotoradarowa to temat dość popularny w ostatnim czasie. Najwięcej do powiedzenia mają oczywiście politycy, którzy podkręcają atmosferę w mediach, zapominając niekiedy o dobru ogółu obywateli. Bez wątpienia każda zmiana ma swoje plusy i minusy, co doskonale można dostrzec w polskim prawie. Ale jak inaczej zapewnić skuteczność obowiązującym przepisom, jak tylko poprzez ich surowe egzekwowanie? W końcu dura lex, sed lex…
Na słowo obowiązki chyba każdy reaguje nerwowo, a zwłaszcza jeśli chodzi o ponoszenie konstytucyjnych ciężarów finansowych. No cóż, takie jest prawo i nic na to nie poradzimy. Z drugiej strony jednak skoro płacimy to i wymagamy, ale patrząc po stanie polskich dróg, czy aby na pewno pieniądze z mandatów są faktycznie przeznaczane na cele związane z komfortową jazdą kierowców? Chyba nie do końca tak jest. Ale pod określeniem polityki fotoradorowej kryje się zupełnie inna idea. Chodzi w nim przede wszystkim o zwiększenie bezpieczeństwa na drogach i ograniczenie lekkomyślności, a także brawury piratów za kółkiem. Dość mało dojrzałym tłumaczeniem jest to, że nie powinno się stawiać fotoradarów w miejscach, gdzie droga długa i szeroka. Z drugiej strony, największym problem jest właśnie zasadność ustawiania ich w takiej czy w innej lokalizacji. Czym wówczas się sugerować? Ilością śmiertelnych wypadków, czy notorycznymi przekroczeniami dozwolonych prędkości?
Na początku roku minister transportu Sławomir Nowak oraz szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Jacek Cichocki przedstawili projekt Narodowego Programu Poprawy Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Jego główne założenia to m.in. odbieranie prawa jazdy za podwójne przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym, 160 kolejnych fotoradarów, nowe radiowozy z wideorejestratorami oraz większą liczbę policjantów na drogach. Zaprezentowanie nowych rozwiązań mających na celu zwiększenie bezpieczeństwa na drodze powstało w oparciu o raport policji. Według danych w 2012 r. na drogach doszło do 36,5 tys. wypadków, zginęło w nich 3,5 tys. osób, a 45 tys. zostało rannych. Choć liczba zabitych była najniższa od 1989 r., to w przeliczeniu na milion mieszkańców jest wciąż wysoka w porównaniu z innymi krajami europejskimi. Problem jest poważny, dlatego znalezienie wyjścia z tak dramatycznej sytuacji jest konieczne. Dodatkowo, projekt zakłada też weryfikowanie lokalizacji stacjonarnych fotoradarów zainstalowanych przed wejściem w życie poprzedniego rozporządzenia oraz obudów na fotoradary.
Zaproponowane przez rząd rozwiązania wywołały sprzeciw części opozycji, na której reakcję nie trzeba było długo czekać. Jedni zorganizowali publiczne happeningi pokazując w ten sposób niezadowolenie obywateli, a inni woleli podejść bardziej merytorycznie do problemu proponując własne rozwiązanie w formie projektu nowelizacji ustawy Prawo o ruchu drogowym. Zgodnie z nim, PiS chce, aby fotoradary mogły być instalowane jedynie w miejscach szczególnie niebezpiecznych, gdzie dochodzi do wypadków spowodowanych nadmierną prędkością. Solidarna Polska złożyła natomiast projekt, który zakłada ograniczenie liczby fotoradarów o ok. 80 % i pozostawienie ich jedynie tam, gdzie poprawiają bezpieczeństwo, np. przy szkołach i szpitalach. Jak widać, ile partii tyle pomysłów. Ważnym jest, aby przyjęte rozwiązania poprawiły bezpieczeństwo na polskich drogach, nie czyniąc tego kosztem obywateli. Jak na razie, mandaty z fotoradarów dotkliwie uszczuplają portfele kierowców.
Pieniądze za mandaty z fotoradarów zasilą budżet centralny
Budżet samorządów może zostać nieco nadszarpnięty, gdyż najprawdopodobniej przestaną do nich wpływać miliony zarobione na mandatach z fotradarów. W chwili obecnej fotoradary zainstalowane na polskich drogach należą do straży miejskiej lub gminnej, bądź są własnością Inspekcji Transportu Drogowego. Rozgraniczenie kwestii, który fotoradaru jest czyj ma istotne znaczenie, ponieważ w pierwszym przypadku pieniądze z mandatów zasilają budżet samorządów, natomiast z drugiego trafiają do kasy państwa. Już niebawem ma się to zmienić. W zamyśle ministra transportu Sławomira Nowaka, siecią fotoradarów ma zarządzać Główny Inspektorat Transportu. Bez wątpienia, to prawdziwy cios dla samorządów, które zostaną odcięte od pokaźnego źródła gotówki. Nic więc dziwnego, że komendanci straży miejskich bardzo negatywnie odnoszą się do tego pomysłu, twierdząc, że zarobione przez fotoradary pieniądze inwestowane są w poprawę bezpieczeństwa na drogach. Zupełnie odmienne zdanie mają inspektorzy ITD, którzy uważają, że scentralizowanie w ich rękach zarządzania siecią fotoradarów w Polsce to „jedyne sensowne rozwiązanie”. Na pewno taki kierunek działań pomoże w zrealizowaniu ambitnych planów Jacka Rostowskiego, zakładających 1,5 mld zł wpływu z mandatów do budżetu państwa (prawie 50 razy więcej niż w tym roku).
Czy powyższe zmiany będą miały znaczenie dla kierowców? Odebranie fotoradarów lokalnym samorządom raczej nic nie zmieni w ich sytuacji. Może jedynie ukrócić praktyki stawiania fotoradarów w wyjątkowo „podstępnych” miejscach.
Koniec samowali – lokalizację fotoradarów skontroluje NIK
Najwyższa Izba Kontroli właśnie rozpoczęła kontrolę mającą na celu sprawdzenie, czy fotoradary ustawione są w miejscach najbardziej tego wymagających, oraz, czy ich funkcjonowanie przyczynia się do spadku liczby wypadków. Dokonując tych czynności, Izba chce przede wszystkim zweryfikować, czy stacjonarne fotoradary ustawiono w miejscach, gdzie faktycznie wcześniej dochodziło do wypadków i kolizji porównując wyniki z aktualną ich lokalizacją, która została wskazana w analizach zagrożeń w ruchu drogowym.
Fotoradary są jednym z narzędzi mających zapewnić bezpieczeństwo na drogach i są potrzebne, ale wtedy, gdy rzeczywiście służą poprawie bezpieczeństwa. Dlatego miejsca ustawienia fotoradarów muszą być wybierane po dogłębnie przeprowadzonych analizach. Rzeczywistość jest jednak trochę inna. Powszechnie mamy odczucie, że są one stawiane przede wszystkim tam, gdzie kierowcy przekraczają prędkość, ale nie powodują wypadków.
Ze wstępnych ustaleń NIK wynika, że nie zawsze miejsca kontroli fotoradarowej były wybierane na podstawie analizy wypadków, kolizji i zdarzeń zagrażających bezpieczeństwu kierowców i pieszych. Część tych miejsc była typowana w oparciu o samorządowe plany wpływu do budżetu. To fatalny zwyczaj owocujący fotoradarami ustawionymi bez związku ze stanem zagrożenia wypadkami i kolizjami.
Uwaga! W 2011 r. po kontroli straży miejskich i gminnych NIK stwierdziła, że często straże te coraz bardziej przypominają policję drogową. Zamiast dbać o porządek na ulicach i osiedlach, zajmują się przede wszystkim ściganiem kierowców, którzy przekraczają dozwoloną prędkość.
W ocenie NIK, coraz mniej strażników w sposób sumienny wypełnia swoje obowiązki. Zamiast chodzić na patrole, zajmują się wystawianiem mandatów na podstawie zdjęć z fotoradarów. A to wszystko dzieje się to kosztem dbałości o porządek publiczny.
Jak widać potrzeba zweryfikowania lokalizacji fotoradarów istnieje i ma mocne argumenty. Co prawda, ostatnio wiceminister transportu Tadeusz Jarmuziewicz zapewniał, że są one instalowane tylko w tych miejscach, w których dochodzi do największej liczby śmiertelnych wypadków, a nie tam, gdzie kierowcy jeżdżą najszybciej. Ale jak widać po opinii społeczeństwa prezentowanej na forach internetowych, to chyba nie do końca tak jest.
Na problem ten na szczęście nie pozostaje głuche jego ministerstwo. ITD chce też zamontować 20 urządzeń, które zarejestrują niedostosowanie kierowców do sygnalizacji świetlnej. Obecnie Inspekcja dysponuje 315 fotoradarami stacjonarnymi i 29 samochodami z wideorejestratorami. Z kolei policjanci mają dostać 87 nowych nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami.
Oby tylko podjęte działania dały miarodajny skutek i przyniosły zadawalające efekty. Jak wyjdzie? Czas pokaże. Miejmy jednak nadzieję, że problem fotoradarów zostanie rozwiązany z korzyścią nie tylko dla bezpieczeństwa kierowców na drogach, ale i dla ich kieszeni.