Nie ma skutecznego lekarstwa na obecny kryzys gospodarczy, a przynajmniej do tej pory go nie znaleziono. Niewiele dało pompowanie miliardów w sektor finansowy. Nie widać też żadnych pozytywnych skutków drakońskich oszczędności w Grecji, Hiszpanii czy we Włoszech, poza narastającą frustracją ich mieszkańców i zahamowaniem gospodarki.
To pokazuje, że mylą się zarówno wyznawcy „niewidzialnej ręki rynku”, mówiący, że wystarczy ciąć wydatki socjalne, by wszystko wróciło do normy, jak i zwolennicy wspomagania banków na koszt podatników. Można odnieść wrażenie, że ekonomiści nie potrafią zdiagnozować przyczyny obecnych perturbacji. Dotychczasowe doświadczenia i sposoby myślenia są wobec tego zjawiska bezradne. Historia ekonomii świadczy zresztą, że nie dzieje się tak pierwszy raz. Pojawianie się nowych mechanizmów gospodarczych wyprzedza bowiem nierzadko świadomość ludzi żyjących w danej epoce. Tak było w Średniowieczu, gdy Francuzi uznali wynalezienie przez włoskich kupców systemu kredytu czy bezgotówkowego transferu środków na duże odległości za wymysł szatana, który można wyplenić tylko, mordując bankierów. W XVIII wieku również wielu myślicieli trzymało się doktryny, że jedynym źródłem zamożności narodu jest uprawa roli, chociaż widać było gołym okiem, że znacznie szybciej bogacą się ci, którzy postawili na przemysł i handel. Kapitał w tych działach krąży znacznie szybciej. Być może z podobnym niezrozumieniem nowego zjawiska mamy do czynienia dziś.
Ekonomia jak rowerzysta
Przyzwyczailiśmy się przez kilkadziesiąt ostatnich lat, że światowa gospodarka wciąż rozwija się. Na tym założeniu oparte było wiele mechanizmów na rynkach finansowych. W obecnej sytuacji, po wybuchu kryzysu w 2008 r., ekonomia światowa jest trochę jak rowerzysta, który zwalnia i coraz bardziej traci stabilność. Co będzie gdy stanie? A przecież sytuacja ciągłego rozwoju nie jest wcale typowa. Bywały długie okresy, gdy wszystko funkcjonowało w warunkach stagnacji (np. Japonia wychodziła z niej ponad 20 lat). Można odnieść wrażenie, że z taką sytuacją będziemy mieli do czynienia w najbliższym czasie. Niemal cała Unia pogrąża się w recesji i nawet Niemcy, po okresie lekkiego ożywienia, notują pogorszenie koniunktury gospodarczej. A jest to motor, który napędza całą UE. To, co się dzieje w gospodarce naszego zachodniego sąsiada, jest ważne też dla Polski, gdyż jest on naszym najważniejszym partnerem. Na niemieckim rynku lokujemy ponad 25 proc. naszego eksportu, którego wartość przekracza 50 mld euro. Zachwianie niemieckiej gospodarki wpłynie negatywnie na sytuację naszej. Wprawdzie nadal rozwija się ona, ale tempo to słabnie. Prognozy na ten rok mówią o 2-2,7 proc. wzroście PKB. Będzie to możliwe do osiągnięcia pod warunkiem, że nie nastąpi poważne tąpnięcie w strefie euro.
Nie zadziałały czynniki sezonowe
– Ostatnie badania barometru koniunktury pokazują, że gospodarka zaczyna zwalniać – twierdzi dr Joanna Klimkowska z Instytutu Rozwoju Gospodarczego SGH. – W lipcu wartość barometru była ujemna, niższa o 16 punktów niż w poprzednim kwartale i o 12 punktów w porównaniu do tego samego miesiąca sprzed roku. Pogorszyło się niemal wszędzie – w przemyśle, transporcie, budownictwie, bankowości. Tylko handel notuje niewielki wzrost. Co gorsze, wyraźnie nie zadziałały czynniki sezonowe. Zawsze latem poprawia się sytuacja, zwłaszcza w budownictwie i w rolnictwie. Tym razem to nie nastąpiło. Najgorsze wyniki są w produkcji samochodów, mebli, naprawie maszyn i urządzeń. Lepsze zaś są tylko w produkcji napojów, wyrobów metalowych, gumowych i plastikowych. Jak dotąd najlepiej radzą sobie trzy województwa południowo-wschodnie: podkarpackie, małopolskie i świętokrzyskie. Najgorsza koniunktura w przemyśle jest w Zachodniopomorskiem, tylko trochę lepiej jest w Warmińsko-Mazurskiem, Kujawsko-Pomorskiem i na Mazowszu. Tych sygnałów o zwalaniu gospodarki nie wolno lekceważyć – dodaje Klimkowska.
Badania prowadzone przez ten instytut wskazują też na bariery wzrostu koniunktury gospodarczej. Zalicza się do nich słabnący popyt, obciążenia podatkowe, przepisy prawne, niską płynność finansową. Z zatorami płatniczymi zmaga się wiele przedsiębiorstw. Utrata płynności finansowej jest główną przyczyną bankructwa firm budowlanych, zaangażowanych przy budowie dróg, autostrad i stadionów.
Potrzebny nowy ład
To, co się dzieje w światowej gospodarce, stawia ekonomistów i polityków przed nowym zadaniem: takiego przeformułowania sposobu podziału dochodu narodowego, stworzenia nowej polityki społecznej, by sprawiedliwej niż dotąd dzielić skutki kryzysu. Na razie płacą za niego ubożsi i średnio zarabiający. Jeżeli chce się uniknąć zaburzeń społecznych, trudno będzie kontynuować dotychczasowy model gospodarczy. Ludzie zwyczajnie w jakimś momencie powiedzą NIE! Do tej pory Polska pokazywana była jako zielona wyspa rozwoju. Naszą gospodarkę nakręcają fundusze unijne, popyt wewnętrzny i choć w mniejszym stopniu także eksport. Jednak trudna sytuacja na rynku pracy może stopniowo wygasać optymizm konsumentów. Należy liczyć się też z tym, że inwestycje będą prowadzone w wolniejszym tempie. Jeżeli zbiegnie się w czasie zmniejszenie możliwości eksportowych z ograniczeniem popytu na rynku wewnętrznym, wiele firm może mieć kłopoty. A jeśli dojdą do nich skutki perturbacji w strefie euro, mogą czekać nas trudne czasy.
Teresa Hurkała