Ogłoszenia o szybkich pożyczkach, tzw. chwilówkach, można znaleźć niemal na każdym kroku: na przystankach autobusowych, na latarniach, słupach telefonicznych. Wystarczy wysłać SMS, zadzwonić lub wysłać maila, by pieniądze dostać niemal natychmiast. Jednak mało kto z klientów takich firm zdaje sobie sprawę, że oddać będzie musiał niekiedy wielokrotność sumy którą pożyczył.
Kłopot zaczyna się wówczas, gdy przychodzi do spłaty szybkiej pożyczki. Okazuje się, że trzeba oddać dużo więcej niż pożyczyliśmy. Nawet, gdy należność regulujemy w terminie. Jeśli wzięliśmy 500 zł, to po dwóch tygodniach do oddania mamy 625 zł. Można wyliczyć, że roczna stopa oprocentowania takiego kredytu wynosi kilkanaście tysięcy procent. Sytuacja staje się dramatyczna, gdy nie jesteśmy w stanie spłacić pożyczki na czas. Zadłużenie nie tylko lawinowo rośnie, ale firma, której jesteśmy winni pieniądze, zaczyna nas nękać. – Żaden bank nie chciał mi dać kredytu. A musiałam zdobyć pieniądze na ślub córki. Przed sklepem wisiała kartka, że wystarczy tylko zadzwonić, a pieniądze będą moje. Pożyczyłam 800 zł. Miałam oddać do końca miesiąca. Już 1100 zł. Nie miałam tyle. Poprosiłam o prolongatę wpłaty. Nie zgodzili się. Zaczęły się więc telefony z pogróżkami, nawet o północy lub o piątej nad ranem. Przyszli też groźni panowie z ostrzeżeniem. Odwiedzili mnie w moim zakładzie pracy. Przestraszyłam się. Zebrałem pieniądze po rodzinie. I uregulowałam dług. Urósł do 2800 zł – mówi 58 letnia rencistka z Lublina. Jej udało się wydostać z matni kas pożyczkowych. Bywa, że klienci, którzy wzięli kilka pożyczek, tracą dom czy mieszkanie, bo firma przejęła je za długi, które stały się astronomiczne. Licznik z odsetkami bił jak oszalały i nie dało się go zatrzymać.
To nie jest lichwa, ale…
Ocenia się, że w pierwszym półroczu 2012 r. firmy nie objęte nadzorem finansowym pożyczyły 1,17 mld zł, o 25 proc. więcej niż rok wcześniej. Według firmy Deloitte rocznie kwota ich wypłat wynosi około 2-3 mld zł. Tylko sam Provident ma w swoim rejestrze 800 tys. klientów. Ale tak naprawdę to są tylko szacunki. Nikt bowiem nie prowadzi ewidencji, ile jest takich kas i na ile są w nich zadłużeni Polacy. Może ich być kilkaset i ciągle przybywa nowych. Obsługują już 3-4 mln Polaków. Wystarczy zarejestrować działalność gospodarczą i można zacząć świadczyć usługi, pożyczając pieniądze. Tego typu firmy nie podlegają nadzorowi bankowemu. Muszą tylko stosować się do regulacji związanych z udzielaniem kredytu konsumenckiego, czyli pożyczać pieniądze tylko z własnych depozytów. Nie mogą ponadto wchodzić w kolizję z tzw. ustawą antylichwiarską, która obowiązuje od 2006 r. Jej celem jest ochrona kredytobiorców przed nadmiernym oprocentowaniem pożyczek bankowych i parabankowych. Jej najważniejszy zapis, mówi, że roczne oprocentowanie kredytów nie może przekraczać czterokrotnej wysokości stopy lombardzkiej (dziś jest to 6,25 proc.), ustalanej przez NBP. Obecnie nie może ono być wyższe niż 25 proc. w skali roku. – I tego kasy pożyczkowe się trzymają – mówi Michał Sadrak, analityk Open Finance. – Nie łamią więc prawa, bo samo oprocentowanie pożyczki wynosi nie więcej niż 25 proc. Dochodzą jednak inne koszty. Przykładowo, gdy ktoś bierze 1000 zł na miesiąc, to odsetki są najmniejszą częścią kosztów pożyczki. Generują je opłaty manipulacyjne, administracyjne, prowizje, a przede wszystkim ubezpieczenie. To sprawia, że po miesiącu musimy oddać 1350 zł. Wychodzi na to, że oprocentowanie wynosi ponad 20 tysięcy w skali roku. Tych dodatkowych opłat prawo nie reguluje i można je ustalać w dowolny sposób i na dowolnym poziomie – wyjaśnia.
Skończyć z wolnoamerykanką
Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, dalszy rozwój firm parabankowych grozi destabilizacją obrotu gospodarczego. Mogłoby go zahamować złagodzenie wymogów nadzoru wobec banków. Co na to KNF? – Prowadzimy analizę wpływu obecnych rekomendacji Komisji na działalność kredytową banków. Wyniki tej analizy będą znane jeszcze w tym półroczu. Jeśli okaże się, że dotychczasowe regulacje mają negatywny wpływ, będziemy zastanawiać się nad ewentualnymi zmianami – odpowiada Katarzyna Mazurkiewicz z departamentu komunikacji społecznej KNF. Niekontrolowany rozwój rynku parabankowego nie jest tylko problemem w Polsce. Dotyka też wiele innych krajów. Komisja Europejska ogłosiła, że jesienią przedstawi propozycje regulacji tego rynku. Nie chodzi, jak wyjaśnił Jose Barroso, o zakazanie działalności firm parabankowych, ale o ustanowienie jakieś formy nadzoru nad nimi.