W pierwszym półroczu tego roku upadłość ogłosiło ponad 100 firm z branży budowlanej. Głównie te, które budowały autostrady czy Stadion Narodowy. Swoje straty szacują na setki milionów złotych. Podobne kłopoty mają też przedsiębiorstwa realizujące inwestycje kolejowe. Na drodze do bankructwa są kolejne firmy, a tysiące zatrudnionych straci miejsca pracy.
Wicepremier Waldemar Pawlak uważa, że państwo musi zaangażować się w restrukturyzację firm budowlanych. Pomoc mogłaby polegać na przykład na wykupie obligacji, które przedsiębiorstwa emitowałyby na rynek na warunkach komercyjnych. Nie chodzi o to, by zastąpić banki, ale by zapewnić firmom płynność finansową. A właśnie problemy z jej utrzymaniem są głównym źródłem ich kłopotów. Wicepremier ocenia, że takiemu gigantowi, jakim jest PBG, potrzeba teraz około 0,5 mld zł, by wyjść na prostą. Zapewnienie spółce finansowania na tym poziomie jest możliwe i sensowne. Wielkie inwestycje prowadzone za unijne fundusze były kołem zamachowym naszej gospodarki i w znacznej mierze chroniły nas przed skutkami światowego kryzysu. Pieniądze wpompowane w gospodarkę krążyły w niej. Stymulowały popyt, a liczne miejsca pracy w budownictwie łagodziły efekt cięć zatrudnienia w innych działach. Mechanizm ten funkcjonował dotąd sprawnie. Niestety, zaczyna się jednak psuć. Bankructwa firm, realizujących finansowane przez państwo kontrakty, są bardziej niebezpieczne niż na pozór się wydaje. Oby nie doszło do czegoś, co obserwujemy na rynku turystycznym, czyli serii upadków firm powiązanych z sobą kapitałowo. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zbyt długo lekceważono niepokojące sygnały docierające z placów budowy. Alarmujące powinny okazać się już kłopoty chińskich wykonawców. Chińczycy mówili, że nie dostają na czas pieniędzy za wykonaną pracę i zalegali z wypłatami podwykonawcom, doprowadzając ich do zapaści finansowej. Chiński eksperyment zakończył się niefortunnie. Covec powinien zapłacić kary umowne za zerwanie umowy. Jednak należy sądzić, że będzie chciał wykazać zaniedbania polskiego głównego inwestora i stworzenie warunków, w których kontrakt nie mógł się udać. Sprawę tę potraktowano jako incydent, a powinien to być dzwonek alarmowy.
Barierą są zatory płatnicze
Tworzenie zatorów płatniczych stało się na wielkich budowach praktyką. Ponieważ między głównym inwestorem, którym jest państwo, a robotnikami na placu budowy jest kilka ogniw pośrednich, było niemal pewne, że na jakimś etapie pieniądze zostaną przetrzymane. W tej sytuacji najpierw mają kłopoty małe firmy, potem duże, ale jedne i drugie zmierzają do bankructwa. Niedopuszczalne jest stwierdzenie, że środki państwowe przelewa się na konto pierwszej firmy z brzegu, a to, co się z nimi dzieje dalej, już głównego inwestora nie interesuje. Mści się też wadliwe rozstrzyganie przetargów. Zawsze decydująca o zwycięstwie jest najniższa cena, niezależnie do tego, czy zaprezentowane wyliczenia są wiarygodne, czy też firma działa w akcie desperacji, na zasadzie byle dostać kontrakt, a potem wystąpi się o doszacowanie kosztów. Nie uwzględnia się też bardzo istotnego w ostatnich latach wzrostu cen paliwa, które rzutuje na cały proces inwestycyjny. Drastycznie podrożały też materiały budowlane, nawet o 40 proc., czego w rachunkach nie uwzględniono. A bez waloryzacji kosztów wykonawstwa przedsiębiorstwa były skazane na przegraną. Na co więc liczyły? Być może spodziewały się, że w sytuacji wyższej konieczności, państwo, a konkretnie GDDKiA, podwyższy wartość kontraktu i zapłaci więcej niż to wynika z umowy. Tak się jednak nie działo.
Jak ustabilizować rynek
Spektakularny był upadek takich gigantów w branży budowniczej jakimi są PGB i Hydrobudowa, a także firm Unidex oraz Budbaum. Wcześniej sąd ogłosił upadłość Dolnośląskich Surowców Skalnych. W krytycznej sytuacji znaleźli się podwykonawcy. Często są to niewielkie firmy, które bez otrzymania płatności są skazane na plajtę. Tylko na Stadionie Narodowym zaległości wobec nich szacuje się na 60 mln zł. Miały być uregulowane z milionowych gwarancji bankowych. Jednak sąd odmówił Narodowemu Centrum Sportu dostępu do tych pieniędzy. Na wypłatę nie zgodził się też ubezpieczyciel przedsiębiorstwa, które było głównym wykonawcą Stadionu. W podobnej sytuacji jest wielu podwykonawców zaangażowanych przy budowie autostrad. Rząd postanowił im pomóc, wprowadzając przepisy, które umożliwią spłatę należności wobec nich. Zdaniem fachowców z branży budowlanej jest to ratowanie jednych kosztem drugich. Małe firmy dostaną swoje pieniądze, na ich wypłatę duże przedsiębiorstwa będą musiały poczekać. Wydaje się, że na kontraktach z państwem firmy powinny zarabiać, tak się jednak nie dzieje. Na większości umów straty sięgają setek milionów złotych. Niska jest bowiem rentowność w tej branży. Na początku 2011 r. wskaźnik rentowności netto wynosił tylko 1,5 proc., pod koniec tego roku wzrósł do 2,2 proc. Jeszcze w latach 2006-2008, co dziesiąta firma notowała straty, rok temu już co trzecia. Sytuacja w drogownictwie daleka jest od normalności, co hamuje postęp prac inwestycyjnych w infrastrukturę drogową. – Mam nadzieję, że dumpingowe wygrywanie przetargów mamy już za sobą. I na naszym rynku pojawi się ozdrowieńczy racjonalizm, który nakaże taką kalkulację kosztów wykonania inwestycji, że będzie ona przystawała do rzeczywistości. Tylko w ten sposób uda się ustabilizować ten rynek – stwierdza Janusz Piechociński.
Teresa Hurkała