To uzależnienie jest najtrudniejsze do zdiagnozowania i najtrudniejsze do leczenia. Na dodatek w odczuciu społecznym, pracoholizm często traktowany jest jako cnota, a wszelkie jego przejawy jako zachowania pożądane i godne pochwały. Dlatego tak trudno mu przeciwdziałać. Psychologowie twierdzą, że w Polsce, co czwarty obywatel ma różne syndromy uzależnienia od pracy. I, co ciekawe, dotyczy to nie tylko pracujących. Także bezrobotnych. Zwłaszcza tych, którzy z szaleńczego wiru pracy z dnia na dzień osunęli się w pustkę.
W Polsce o pracoholizmie zaczęto mówić dwadzieścia lat temu, kiedy zaczęliśmy podążać drogą kapitalizmu. Na początku nieśmiało, pokazując przykład Japonii, gdzie karoshi, czyli śmierć z przepracowania, nie była czymś nadzwyczajnym. Doniesienia tego typu przyjmowaliśmy początkowo z dreszczem emocji, sądząc, że u nas to nie przejdzie. Przecież, rozumowaliśmy, Polak to nie Azjata, nie będzie pracował przez 12 godzin na dobę za miskę ryżu. Ale coraz bardziej zaczynała brać górę filozofia, że musimy gonić rozwinięte kraje Zachodu, więc wytężona praca jest wpisana w narodowy etos. Zresztą, większość społeczeństwa miała dość socjalistycznego marazmu. No i zachłysnęliśmy się obowiązującą w kapitalizmie zasadą, że im więcej pracy, tym lepszy zarobek. Dziś w Polsce ta zależność nie jest już taka oczywista. Ludzie pracują jak szaleni, aby w ogóle utrzymać się w miejscu pracy i dostać pod koniec miesiąca równowartość minimalnego wynagrodzenia. Oczywiście, pod warunkiem, że są na etacie. Bo jeżeli nie są, nawet tego nie mogą być pewni.
Między uzależnieniem, a wymuszeniem
Dlatego pisanie o pracoholizmie w polskich warunkach to trudna sprawa. Nie wiadomo bowiem, gdzie kończy się uzależnienie, a zaczyna wymuszenie, nie mające z wolą człowieka nic wspólnego. Przyzwyczailiśmy się, że pracoholizm to przypadłość, która dotyka raczej „białe kołnierzyki” albo pracowników wolnych zawodów. Często jego ofiarą padają też właściciele firm, niepotrafiący oderwać się od swojego biznesu. Samo pojęcie jest dość świeżej daty. Po raz pierwszy pracoholizm zdefiniowano w 1971 roku. Wtedy to psychologia amerykańska ukuła sam termin i zdiagnozowała, że: „Pracoholik to osoba, której potrzeba pracy jest tak duża, iż zaspokojenie jej powoduje znaczne dolegliwości i wywiera negatywny wpływ na stan zdrowia, osobiste szczęście, relacje międzyosobowe i społeczne”.
Psychologia łączy pracoholizm z konsumpcyjnym stylem życia. Co ważne – jest to uzależnienie, które mogło się urodzić tylko w naszych czasach. Dawniej warstwy uprzywilejowane, żyjące w luksusie i korzystające pełnymi garściami z uroków życia, trwoniły majątek nie przez siebie wypracowany. Status nie zależał od pracy. Przeciwnie! Ciężka praca była czymś wstydliwym. Przypomnijmy sobie choćby „Lalkę” Prusa i dzieje Stanisława Wokulskiego.
Dziś słowo: „status” także robi oszałamiającą karierę. Z tą tylko różnicą, że na konsumpcyjny styl życia musimy sami zarobić. Coraz wyższy status wymaga, coraz większych pieniędzy. – Współczesne społeczeństwo konsumpcyjne narzuca człowiekowi olbrzymie tempo życia, niezbędne do tego, by móc nabywać wszelkie oferowane mu dobra – mówi psycholog, dr Bernadeta Lelonek-Kuleta. Poza tym zmienia się pojmowanie terminu „zawód”. Obecnie kładzie się nacisk na rolę, jaką zawód pełni w samorealizacji człowieka. W dużym stopniu kształtuje on jego tożsamość. Efektem jest określanie samego siebie w kategoriach wykonywanych zadań, a nie tego, kim się tak naprawdę jest. Moja rola zawodowa staje się moim „ja”. W konsekwencji, jeśli nie pracuję, jestem nikim, nie ma mnie. Jeśli spadam do roli bezrobotnego i długo nie znajdują zatrudnienia, przestaję wiedzieć, kim jestem. Nie potrafię samego siebie zdefiniować. Nie liczą się cechy mojego charakteru, nie liczy się jakim jestem człowiekiem, nie liczy się nawet moje wykształcenie.
Bezrobocie w konsumpcyjnym społeczeństwie to oczywiście katastrofa. Ale psychologia zwraca uwagę na pułapkę, w którą wpada człowiek uzależniony od statusu. Aby żyć na dobrym poziomie trzeba mieć odpowiednio wysoką pensję. Aby mieć odpowiednio wysoką pensję, trzeba nie mieć własnego życia. W ten sposób zamyka się wyniszczający krąg.
MF