Po zwycięstwie polskich siatkarzy w finale Ligi Światowej, właśnie na ich złoty medal będziemy liczyli najbardziej podczas zbliżających się Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Dlatego, jeśli nie zdobędą żadnego, dla nas będzie to największe rozczarowanie tej imprezy. I oni o tym doskonale wiedzą.
– Cieszymy się z wygranej, to był dobry turniej, ale nasz cel dopiero przed nami – powiedział tuż po zwycięstwie w finałowym meczu nad Amerykanami Zbigniew Bartman, uznany za najlepszego atakującego turnieju. – Za trzy tygodnie zaczynają się igrzyska olimpijskie, tam dopiero chcemy pokazać, na co naprawdę nas stać. Nikt niczego nam w Londynie za darmo nie da, jedyne co możemy zrobić, to podnieść to z boiska. Musimy udowodnić, że zasługujemy na to, gdzie się znajdujemy. Musimy podejść z pokorą i szacunkiem do wszystkich przeciwników w Londynie. Jeśli uwierzymy we własną wielkość, to szybko zostaniemy sprowadzeni do parteru i wrócimy do Polski po ćwierćfinale.
Ale tak się raczej nie stanie. Polska reprezentacja jest silna jak nigdy. No, może tylko ta prowadzona w latach 70. ubiegłego wieku przez Huberta Wagnera (w 1974 roku sięgnęła po mistrzostwo świata, a dwa lata później po mistrzostwo olimpijskie).
Gdy w niedzielę Polacy schodzili z podium z medalami i czekiem na milion dolarów (dla całej drużyny), podkreślali, że sukces ten zawdzięczają właśnie trenerowi Anastasi. Co ten 52-letni Włoch zrobił z Polakami, że w ciągu kilkunastu miesięcy zdobyli brąz Mistrzostw Europy, srebro Pucharu Świata (a zarazem nominację olimpijską) i teraz wygrali komercyjną Ligę Światową? Chyba przede wszystkim dał im pewność gry, której nabrali, wiedząc, że trener im ufa. A to w grze zespołowej jest niesłychanie ważne. Anastasi odnosił sukcesy, jako zawodnik (był mistrzem świata – 1990 i Europy – 1989 roku), a potem, jako szkoleniowiec (trzy razy ME, dwa razy z Włochami i raz z Hiszpanią, oraz brąz olimpijski w 2000 roku) obejmując posadę trenera naszej reprezentacji w lutym ubiegłego roku, podkreślił, że z innych ofert pracy, jakie miał wówczas, wybrał polską, gdyż w naszym kraju są najlepsze warunki do pracy. I chyba właśnie za tymi słowami tak naprawdę kryje się tajemnica sukcesu polskich siatkarzy.
12 lat temu władze Polskiego Związku Piłki Siatkowej postanowiły wyjść z zaścianka i sprowadzić do Polski turnieje Ligi Światowej. Atmosfera wielkiego sportowego święta na trybunach, porażająco korzystną na tle stadionów piłkarskich, przyciągnęła sponsorów i telewizję. To wszystko przeniosło się na kluby i rozgrywki ligowe. Teraz jest ten moment, w którym mamy poczucie, że coś w końcu Polakom udało się zrobić dobrze, a może być jeszcze lepiej.
(Ach)