– Możecie być dumni z Agnieszki Radwańskiej – powiedział po finale Wimbledonu Richard Williams, ojciec Sereny. Ten sam, który jeszcze w czwartek mówił: – Zapomnijcie o finale, turniej już się zakończył i wygrała go moja córka. Faktycznie wygrała, ale nie zmienia to faktu, że mamy powody do dumy. Jest też szansa, że 23-latkę z Krakowa docenią w końcu również rodacy.
To swoisty paradoks, bo Radwańska od dawna jest marką światową. Jednym z nielicznych polskich sportowców rozpoznawalnych od Londynu po Tokio. O Adamie Małyszu i Justynie Kowalczyk poza Europą (i to niecałą), mało kto słyszał. O Robercie Lewandowskim i Jakubie Błaszczykowskim podobnie. Otylię Jędrzejczak mogą od biedy kojarzyć zakochani w pływaniu Australijczycy, ale już Japończycy czy Amerykanie wzruszą tylko ramionami. Oni znają tylko Andrzeja Gołotę, Roberta Kubicę, Tomasza Adamka i właśnie (od ostatniej soboty przede wszystkim) Radwańską…
Po części można to zrozumieć. Polacy kochają zwycięzców, będą nosić na rękach każdego, choćby mistrza świata w krojeniu mięsa na czas. Byle był pierwszy, najlepszy. Tak jak Małysz, który – jak to barwni ujął swojego czasu – pewien kibic – pokazuje, tym Niemcom, tym Finom, wszystkim tym Gargamelom (cytat oryginalny) co potrafi Polak.
Po tym czego Radwańska dokonała w Londynie, nawet najwięksi malkontenci mogą przestać kręcić nosami. Wimbledon to tenisowy Olimp, szczyt szczytów – najstarszy i najbardziej prestiżowy turniej na świecie. Ktoś może oczywiście powiedzieć, że miała ułatwioną drogę do finału, bo szybko poodpadały rywalki, które mogły jej w tym przeszkodzić. Niby racja, tyle, że nikt przecież nie kazał przegrywać Rosjance Marii Szarapowej (nr 1 na świecie przed Wimbledonem) z Niemką Sabine Lisicki. A tej ostatniej ze swoją rodaczką Angelique Kerber, z którą z kolei po profesorsku rozprawiła się Polka. „Za szybka, za sprytna” – tak pisały po półfinale media na całym świecie.
Serenie Williams Radwańska rady już nie dała (przegrała 1:6, 7:5, 2:6), ale może wracać do domu z podniesionym czołem. Mało kto wierzył, że zajdzie tak daleko. Przed startem jej szanse na zwycięstwo bukmacherzy wyceniali na 50:1! Tymczasem była bardzo blisko zwycięstwa. Potrafiła opanować tremę i mimo wysokiej porażki w pierwszym secie podjęła walkę. Sprawiła, że na twarzy słynnej rywalki pojawił się grymas niedowierzania, a potem niepewność. Szkoda, że na tak krótko, ale…
– To był finał, ostatni mecz Wimbledonu i niektórzy może machnęli ręką, że to koniec. Ale moim zdaniem to jest początek. Agnieszka przetarła szlak, udowodniła sobie i wszystkim wokół, że może grać wyrównany mecz nawet z Sereną Williams, najlepszą tenisistką świata ostatnich kilkunastu lat, być może najlepszą kobietą grającą kiedykolwiek w tenisa – mówi trener Radwańskiej Tomasz Wiktorowski. – Dla mnie to jest początek nowej Agnieszki, tak grającej – dodaje.
Hubert Zdankiewicz