Europa nie mówi jednym głosem w sprawie energii

Europa dąży do wspólnej polityki energetycznej, lecz to daleka droga. Każdy z krajów członkowskich ma nie tylko różne możliwości, ale i różne potrzeby. Stąd ich interesy bywają rozbieżne, by nie rzec sprzeczne.

Szwecja czy Austria z gigantycznym potencjałem hydroenergetycznym mogą beż kłopotu zapewnić sobie wystarczającą produkcję energii z odnawialnych źródeł. Mogą więc bez oporów popierać radykalne ograniczenia emisji CO2. Nic na tym nie stracą, a mogą zarobić. Wiele krajów, takich jak Dania lub Niemcy, sporo zainwestowało w elektrownie wiatrowe. Produkują także urządzenia do nich, toteż są zainteresowane rozwojem tej dość kosztownej dziedziny energetyki w innych krajach unijnych. Francja wybudowała siłownie atomowe i chętnie sprzedałaby swoje technologie. Jej również w małym stopniu dotykają regulacje polityki ochrony klimatu. Z kolei Niemcy po katastrofie w japońskiej Fukushimie i pod naciskiem społecznym wycofują się z programu atomowego. Ogłosiły stopniowe wygaszanie reaktorów. Polska z ogromnymi zasobami węgla kamiennego i brunatnego, minimalnymi możliwościami hydroenergetycznymi, niezbyt bogatym społeczeństwem i dużymi potrzebami energetycznymi jest obecnie w trudnej sytuacji. Musi dostosowywać się do norm pakietu energetyczno-klimatycznego i redukować emisję dwutlenku węgla. Już dokonała ogromnego wysiłku i znacząco w ostatnich latach zmniejszyła jego wytwarzanie. Jednak nie da się przestawić naszej energetyki  z węglowej na gazową czy atomową. Węgiel musi pozostać podstawowym źródłem energii elektrycznej, bo trudno nie wykorzystywać rodzimych surowców. Inne mogą je tylko uzupełniać.

Potrzebujemy więcej mocy

Eksperci prognozują zwiększenie zapotrzebowania na prąd. Po okresie spowolnienia spowodowanego kryzysem gospodarka zacznie się rozwijać. A to oznacza konieczność zapewnienia jej większych mocy. Dziś mści się brak inwestycji w sektorze energetycznym. Większość z nich przeprowadzono w latach 50 i 60-tych. W rezultacie wiele bloków energetycznych pochodzących sprzed 30 czy 40 lat trzeba będzie w nadchodzących latach wyłączyć z eksploatacji. Nie da się ukryć, że tej luki nie wypełnią dostawy prądu ze źródeł odnawialnych. Nie ma u nas takich warunków naturalnych jak w Danii czy Holandii, bo na znacznym obszarze kraju trafiają się długie okresy bezwietrzne, które sprawiają, że na nizinach środkowej Polski budowa wiatraków jest nieekonomiczna. Mamy więc do wyboru węgiel, którego przyszłość jest uzależniona od unijnego prawodawstwa. Jeżeli będzie trwał silny nacisk na ograniczanie emisji CO2, to energia z elektrowni konwencjonalnych stanie się zbyt kosztowna z uwagi na opłaty emisyjne. Szansą jest gaz łupkowy. Jeśli zaczniemy jego eksploatację, będziemy mogli wykorzystać ten surowiec do budowy bloków opartych na tym paliwie. Z kolei atmosfera wokół energetyki atomowej, z którą wiązaliśmy spore nadzieje, zepsuła się po katastrofie w Fukushimie. Eksperci przewidywali tam co prawda zarówno trzęsienia ziemi jak i pojawienie się falami tsunami, ale nie szacowali, że może ona być kilkudziesięciometrowa.

Kłopot z atomem

Oczywiście, w polskich warunkach geologicznych tego typu zagrożenia nie występują, lecz nie zmienia to na przykład nastawienia Niemców, którzy nie chcą, by za ich wschodnią granicą uruchamiano reaktory. Prowadzą nawet mniej lub bardziej dyskretne akcje społeczne wśród mieszkańców miejscowości wytypowanych na ewentualne lokalizacje. Chodzi o przygotowanie gruntu pod protesty. Mieszkańcy Gąsek w referendum już wypowiedzieli się przeciwko atomowi. Ich rację mogą przekonywać. W gminie nadmorskiej wielu z nich utrzymuje się z turystyki. A trudno oczekiwać, by ludzie chcieli wypoczywać w cieniu reaktora. Spadną też ceny nieruchomości, a tego nikt nie zrekompensuje. W niedawno przeprowadzonym referendum w Gryfinie wprawdzie większość powiedziała „tak” atomowi, lecz w głosowaniu wzięło udział 13,7 proc. uprawnionych. Trudno więc ten wynik uznać za reprezentatywny. Nawet ekspert ONZ wezwał polski Sejm i prezydenta do rozważenia zorganizowania krajowego referendum w sprawie budowy elektrowni atomowych. Ma to sens, bo o tak ważnej dla kraju inwestycji powinni wypowiedzieć się wszyscy, a nie tylko mieszkańcy miejscowości branych pod uwagę przy jej lokalizacji.

Szansą są łupki

Psuje się też atmosfera wokół eksploatacji polskich złóż gazu łupkowego. Początkowy entuzjazm jest studzony przez doniesienia o ogromnych szkodach ekologicznych , do których dochodzi w USA. Są one dementowane, lecz, jak wiadomo, uregulowania środowiskowe w Stanach Zjednoczonych są dość liberalne i koncerny pozwalają sobie tam na to, co jest niemożliwe w Europie. Wydaje się jednak, że można nawet wskazać, kto jest zainteresowany straszeniem opinii publicznej wizją takich szkód. Gazprom niepokoi się tendencją spadkową cen na giełdach spowodowaną wysoką podażą gazu łupkowego w USA. Wydobycie gazu łukowego w Polsce godziłoby w jego interesy. Nasza sytuację pogarsza to, że jesteśmy w Unii osamotnieni. Żaden z krajów, które mają duże zasoby tego surowca, nie ma zamiaru go eksploatować. Wprowadziły nawet moratorium na jego poszukiwania. Dla nas gaz łupkowy jest ogromną szansą. Może zapewnić nam bezpieczeństwo energetyczne i uniezależnić się od dostaw z zagranicy. Dla rządu gaz łupkowy jest priorytetem.  W poszukiwaniu złóż coraz bardziej angażują się rodzime firmy energetyczne, choć jest to kosztowne przedsięwzięcie. Stworzyły konsorcjum, by wzmocnić swe siły. Jak stwierdziła Grażyna Piotrowska-Oliwa, prezes PGNiG, nawet gdyby zasoby wynosiły tylko 500 mld m3 (ostatnie szacunki mówią o 2 bln m3), to i tak należy po ten gaz sięgnąć, zważywszy na to, że rocznie zużywamy 14 mld m3 tego paliwa. Nie bez znaczenia jest to , że na wydobyciu gazu zawsze bardzo dobrze się zarabia.

Inwestor poszukiwany

Budowa elektrowni atomowej jest gigantycznym przedsięwzięciem, zwłaszcza finansowym. Koszt siłowni o mocy sześciu tysięcy MW szacuje się na 40 mld zł. W kasie państwa tych pieniędzy nie ma. A spółki energetyczne, choć jak na polskie warunki, są bogate, to równie aż tak ogromnych kwot nie wygospodarują. Nie zaciągną potężnych kredytów bankowych, bo nie pozwoli na to ich zdolność kredytowa. Muszą więc szukać inwestora zagranicznego. W grę wchodzą firmy francuskie lub niemiecka. Jednak może być z tym kłopot. Niemiecka opinia publiczna źle odebrałby inwestowanie firmy w atom w Polsce, w sytuacji, gdy rząd ogłosił odwrót od tej energetyki na terenie swojego kraju. Inwestorzy z innych państw też ostrożnie podchodzą do angażowania się w to przedsięwzięcie, uznając je ze względów poza biznesowych za ryzykowne. Uważają, że bez wsparcia państwa jest ono co najmniej problematyczne, gdyż tak duży jest opór społeczny przeciwko atomowi. A nie można go ignorować. Brak strategicznego inwestora może spowolnić realizację programu atomowego. Wydaje się, że resort skarbu musi wesprzeć spółki energetyczne i dać potencjalnemu inwestorowi gwarancje rządowe.

Teresa Hurkała


Zamów prenumeratę: zielonysztandar.com.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej tygodnika Zielony Sztandar lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły