Przez 10-lecia komunizmu Polacy traktowali USA jak dobrego brata zza wielkiej wody. Kiedy jednak przyszło do realnych kontaktów, a nie tylko wymiany uprzejmości, zaczęli odkrywać, jak precyzyjnie Amerykanie rozdzielają sentymenty i biznes. Bolesną nauczką dla polskich negocjatorów okazał się offset związany z zakupem samolotów F-16. Rachuby na to, że deklaracje są równie istotne jak paragrafy kontraktu, a przyjaciołom nie wypada zawracać głowy drobiazgami, zaowocowało głębokim rozczarowaniem.
Tak naprawdę offset okazał się niewypałem równie wielkim jak rzekome korzyści polskich firm z akcji w Iraku. Amerykanie z kolei są zdziwieni. Chcą, żeby powiedzieć, których punktów kontraktu nie wypełnili. Dla nich, jeśli jakieś sprawy nie zapisano w dokumencie, to jej po prostu nie ma. Przez ostatnie 20 lat uczymy się sztuki prowadzenia biznesu z USA. Teraz jest mniej problemów w relacjach gospodarczych Polski z tym krajem niż było to tuż po 1989 r. Wprawdzie skala handlu w ciągu ostatnich 10 lat zwiększyła się 3-krotnie, to daleko jednak do pełnego zadowolenia. Dla USA Polska jest na 13 miejscu na jej liście partnerów handlowych.
– Ale biorąc pod uwagę, że polska gospodarka jest szóstą w Europie, to jest jeszcze dużo w kontaktach gospodarczych do nadrobienia – zauważa Eric Stewart z US Poland Business Council.
Jednak obecnie skala obrotów jest większa niż się powszechnie ocenia. Przez ponad 20 lat bezpośrednie inwestycje zagraniczne stanowiły napęd polsko-amerykańskich stosunków gospodarczych. W tym czasie firmy USA zainwestowały u nas ponad 20 mld dolarów. W 2011 r. polski eksport do USA wyniósł 3,7 mld dolarów, zaś import osiągnął wartość 4,8 mld dolarów. Powinno martwieć to, że istotną część eksportu wypracowały przedsiębiorstwa z udziałem kapitału zagranicznego, głównie amerykańskiego, a nie polskiego. Wprawdzie rodzime firmy dysponują odpowiednim potencjałem, by wejść na rynek amerykański, to jednak do tej pory pozostaje on poza kręgiem ich zainteresowania. Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn jest wiele. Wolą umieszczać swoje towary w Europie, bo poznały reguły gry obowiązujące na tym rynku. Amerykański wymaga rozpoznania. Ponadto potrzebują zachęt do wejścia tam.
– Najważniejsze są bezpośrednie kontakty między firmami polskimi i amerykańskimi. W ich nawiązywaniu przedsiębiorcy mogą liczyć na rządowe wsparcie – deklaruje Ilona Antoniszyn-Klik, wiceminister gospodarki. Stąd czerwcowy szczyt polsko-amerykański będzie miał charakter ściśle biznesowy.
Wysoka pozycja w rankingu atrakcyjności
Wielkość amerykańskich inwestycji w Polsce jest znacząca, choć ich wartość w przeliczeniu na jednego mieszkańca daje u nas kwotę 230 USD, gdy w Norwegii jest to ponad 6 tys. dolarów, w Belgii – 5000, we Francji – 774, nawet w Rosji jest to niemal dwukrotnie więcej. Dużo mówi też liczba działających w naszym kraju zagranicznych firm. Według danych GUS zarejestrowanych jest u nas 756 amerykańskich firm, gdy dla porównania niemieckich – 5950, brytyjskich – 1200, holenderskich – 2438. Należy się spodziewać, że kapitał z USA będzie nadał napływał do Polski. Amerykanie nigdy nie inwestują w ciemno. Zawsze dużą wagę przywiązują do ocen niezależnych ekspertów. A najnowsze badania wykonane na zalecenie Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) wśród menedżerów z całego świata dały Polsce 13 miejsce w rankingu najbardziej atrakcyjnych miejsc do inwestowania. Podkreśla się, że naszym atutem jest chłonność rynku wewnętrznego, wykwalifikowani pracownicy oraz nadal niskie koszty pracy. Nie bez znaczenia jest system zachęt, z którego korzystają zagraniczni inwestorzy. Przeszkadzają im bariery, głównie biurokratyczne, których pokonywanie dla ludzi działających na co dzień w zupełnie innych warunkach, jest trudne.
– Obecnie jednym z najważniejszych źródeł niepokojów wśród amerykańskich inwestorów jest przyszłość rządowych programów wspierania inwestycji, między innymi dotacji inwestycyjnych i zwolnień podatkowych w specjalnych strefach ekonomicznych. Funkcjonujący dziś system jest zbyt sztywny i nie nadąża za dynamicznie zmieniającą się sytuacją gospodarczą w świecie –ocenia Józef Wancer, prezes Amerykańskiej Izby Handlowej w Polsce. Nie da się ukryć, że skala wymiany handlowej między USA i Polską jest niewspółmiernie niska w stosunku do potencjalnych możliwości i deklarowanych wzajemnych więzi. A obszarów współpracy jest wiele.
Na czoło wysunie się energetyka
Polska w najbliższych latach będzie rozwijała energetykę jądrową. Chce wybudować dwie siłownie. Wiele krajów posiadających atom, w tym oczywiście USA, jest zainteresowanych sprzedażą stosowanych u siebie technologii. Będą więc zabiegać o to, by zostały wybrane te, którymi dysponują. Bój będzie ostry, bo w grę wchodzą ogromne pieniądze. Amerykanie z uwagą obserwują rezultaty poszukiwań gazu łupkowego w naszym kraju. To oni pierwsi podali, że złoża tego surowca są u nas ogromne, pozwalające na ich eksploatację. Amerykanie zainwestowali w wydobycie gazu u z łupków u siebie duże pieniądze i to się im opłaca. Nigdzie w świecie ceny tego paliwa nie są tak niskie, jak w USA. A tylko Stany Zjednoczone posiadają technologie umożliwiające jego opłacalną eksploatację. Polska jest jedynym krajem w Europie, który zamierza poprawić swój bilans energetyczny, wydobywając gaz łupkowy. Jeśli tylko poszukiwania potwierdzą, że mamy go wystarczająco dużo, będziemy musieli kupić technologie umożliwiające jego pozyskiwanie na skalę przemysłową. Dysponują nimi Amerykanie. Przyszłościowym obszarem współpracy polsko-amerykańskiej jest branża informatyczna. Już teraz generuje ona u nas 3 proc. PKB. Wkrótce może tworzyć 5 proc. dochodu narodowego. W tej dziedzinie Amerykanie oferują gotowość współpracy. Zainteresowani są też pogłębieniem kontaktów w branży lotniczej. Do tej pory sporo zainwestowali w budowę centrów biznesowych. Wśród już u nas działających 1/3 stanowią firmy amerykańskie.
W negocjacjach grać jak pokerzysta
W kontaktach gospodarczych z USA musimy uświadomić sobie istotne różnice kulturowe. Za oceanem bardzo precyzyjnie rozróżnia się dwa rodzaje rozmowy: towarzyską i biznesową. Ta pierwsza jest wymianą uprzejmości i sympatycznych, lecz nieznaczących informacji. Skrupulatnie omija się w niej wszelkie kwestie kontrowersyjne. Tylko, że absolutnie nikogo do niczego nie zobowiązuje. Czymś zupełnie innym jest rozmowa biznesowa. Tu zapomina się o uśmiechach i poklepywaniu po plecach. Negocjacje są twarde, a każde wahanie, roztargnienie zostanie na pewno wykorzystane. Jest to rodzaj pojedynku. Wszystko to, co wynegocjowano. I zapisano w kontrakcie będzie realizowane, bo o to zadbają prawnicy. Natomiast jeżeli kontrahent Amerykanów liczy na to, że dostanie coś jeszcze, jakiś bonus, jest w wielkim błędzie. Polacy często popełniają błąd, wynikający z naszego stylu zachowania i rozumowania. Jeżeli ktoś nam czegoś nie daje, nie żądamy, bo może się obrazi. Liczymy na jego dobrą wolę. Tymczasem w rozmowach biznesowych z Amerykanami trzeba precyzyjnie przedstawiać swoje oczekiwania, z niczego nie rezygnować i trzymać się nerwy na wodzy jak w czasie rozgrywki pokerowej. Tego musimy się nauczyć.
Teresa Hurkała